~Diana
Moją starszą siostrę bardzo ucieszyła porażka, którą odniosłam w szkole. Majka uznała za zabawny fakt, że nie mam już koleżanek, a koledzy w popłochu uciekają z sali, gdy się do nich zbliżam. Ona sama w szkole była bardzo lubianą i popularną dziewczyną, więc liczyłam na to, że coś mi doradzi… Nie chciałam więcej, żeby Marcin wybiegał z sali po moim podejściu do ławki, bo klasa już miała z tego niezły ubaw.
Bardzo
chciałam zamienić się miejscem z tą nową, Kasią, i usiąść obok Konstantego.
Kiedy obserwowałam ich na lekcjach tego dnia nasz dziwny kolega nie odezwał się
ani słowem. Wolałabym siedzieć z nim w ciszy i oglądać jak rysuje coś w
zeszycie, niż siedzieć w jednej ławce ze zniesmaczonym Marcinem.
Nowa
koleżanka bardzo szybko sprawiła, że dziewczyny zapomniały o moim spięciu z
Natalią. Wszyscy woleli teraz rozczulać się nad jej urodą i figurą, co mnie
bardzo satysfakcjonowało. Zdecydowanie lepiej się czułam, gdy o mnie nie
gadali…
Właściwie
jedyną osobą w klasie, która nie zamieniła z Kasią ani słowa (prócz mnie
oczywiście) był Marcin. Nawet gdy ta piękna blondynka podeszła do niego na
przerwie i chciała z nim porozmawiać, odszedł, zupełnie ją ignorując. Moim zdaniem
kolejny raz zachował się bardzo po chamsku i pokazał jakim jest gburem… Ale nie
mogłam przecież nikomu tego powiedzieć.
Bartek
jak zwykle czekał na mnie pod szkołą, oparty o nowego czarnego volkswagena. Mój
samochód nie wyróżniał się niczym spośród tych wszystkich pięknych pojazdów na
szkolnym parkingu… Jeśli nie liczyć tego, że jako jedyny był prowadzony przez
szofera. Wszystko dlatego, że nie chciałam robić prawa jazdy, a tata nie
zgadzał się, żebym jeździła gdziekolwiek komunikacją miejską. Aż głupio się
przyznać, ale nigdy nie jechałam autobusem ani tramwajem… Kiedyś fakt
posiadania szofera był fajny i lanserski, ale już miałam dość dojeżdżania z nim
pod kino, gdy wychodziliśmy z klasą…
Mój
szofer był w rodzinie niemal od zawsze. Jego tata był naszym ogrodnikiem, więc
jako dziecko Bartek często plątał się po domu. Później, gdy poczciwy pan Dariusz
zmarł, przejął jego obowiązki i został moim kierowcą. I choć był ode mnie pięć
lat starszy i bardzo się różniliśmy, zawsze bardzo dobrze się rozumieliśmy… Do
momentu, gdy znalazł sobie dziewczynę, a ja zostałam zgwałcona.
–
Diana! Czekaj!
Obejrzałam
się i zauważyłam Krisa. Nowy szkolny pracownik przeciskał się przez tłum
wychodzących ze szkoły uczniów, usiłując podejść jak najbliżej mnie. Nie
chciałam z nim rozmawiać… Wydawał mi się sympatyczny, był całkiem przystojny… Ale
odrzucał mnie, bo był facetem. Teraz każdy mężczyzna mnie odrzucał i
bezpiecznie czułam się tylko przy Bartku, który był dla mnie jak brat.
Przyspieszyłam
kroku i wyminęłam grupkę dziewczyn z pierwszej klasy. Gdy podeszłam do
samochodu, chłopak dogonił mnie i chwycił za ramię. Zadrżałam, wyrywając się z
jego uścisku. Jego dotyk mnie parzył, lekkie muśnięcie bolało… Chciałam uciec
ze łzami w oczach jak najdalej od niego.
–
Spieszę się – rzuciłam łamiącym się głosem i szybko wsiadłam do auta.
– Co
to za koleś? – spytał Bartek.
Wzruszyłam
ramionami i wzdrygnęłam się, gdy zatrzasnął za sobą drzwi. Skuliłam się na
siedzeniu pasażera, zapinając pas i kładąc torebkę na ziemi. Zrzuciłam buty, nogi
położyłam na siedzeniu, a kolana podciągnęłam pod brodę. W takiej pozie czułam
się ostatnio najbezpieczniej i gdybym mogła, siedziałabym tak całymi dniami.
Bartek
zapalił silnik i ruszył z parkingu, obserwując mnie uważnie kątem oka. Czasem
odnosiłam wrażenie, że domyśla się, dlaczego zachowuję się w taki sposób. Od
lipca ograniczył nasze spotkania do minimum, a gdy już się spotykaliśmy, unikał
kontaktu fizycznego. Momentami czułam się, jakby się mną brzydził tak samo, jak
ja.
–
Dobrze się czujesz? – spytał po chwili, gdy wyjechaliśmy na ruchliwą ulicę, a
kiedy skinęłam głową, westchnął. – Jadłaś dziś coś? Jesteś blada…
Wzruszyłam
ramionami. Nie przypominałam sobie, żebym tego dnia cokolwiek zjadła, ale nie
byłam pewna. Ostatnio bardzo często zapominałam o tym, co robiłam wcześniej,
nie potrafiłam się skupić nawet na czynności tak prostej i mechanicznej jak
jedzenie… Już nie raz narobiłam sobie wstydu, gdy mówiłam, że coś zrobiłam a
wcale tak nie było. Wszyscy wokół sądzili, że kłamię… A ja najzwyczajniej w
świecie sama nie wiedziałam, czy wykonałam daną czynność.
– Masz
dziś zajęcia z tańca?
Spojrzałam
na niego ze zdziwieniem.
–
Tak?
–
Nie wiem… Pytam… – mruknął, skupiając się na drodze.
–
Też nie wiem – przyznałam, wbijając wzrok w deskę rozdzielczą. – Jedziemy za
szybko…
Bartek
spojrzał na licznik, a potem na mnie.
–
Jedziemy pięćdziesiąt na godzinę… Powiedziałbym, że wolno, ale przepisowo…
–
Zwolnij – przerwałam mu, odwracając głowę w drugą stronę.
Zrobił
jak kazałam, w końcu za to mu płacono. Słyszałam jak prycha z niezadowoleniem,
ale nic nie powiedział.
Kiedyś
lubiłam jeździć z nim szybko, najlepiej nieprzepisowo. Lubiłam adrenalinę, a on
o tym wiedział. Był doświadczonym kierowcą, doskonale panował nad samochodem i
nigdy nie spowodował wypadku. Ufałam, że dowiezie mnie całą do domu… Teraz
wszystko się zmieniło.
Następnego
dnia rano wcale nie miałam ochoty wstawać. Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie
sprawę z tego, że teraz chodzenie do szkoły jest dla mnie koszmarem.
Obserwowanie tych wszystkich ludzi, którzy po kątach śmiali się ze mnie, brak
przyjaciół, nieukrywane obrzydzenie Marcina i nauczyciele, którzy nie
szczędzili sobie uwag na temat zmiany w moim zachowaniu i wyglądzie… Nie miałam
ochoty znosić tego na nowo.
Dziękowałam
Bogu, że o tej godzinie nie było już w domu nikogo prócz Bartka, który,
czekając na mnie, sprawdzał najnowsze wiadomości w Internecie. Za to
uwielbiałam czwartki: tata szedł wcześnie do pracy, mama na plebanię pomagać
fundacji, a Majka już dawno była na wykładach. Mogłam spokojnie, w absolutnej
ciszy, przyszykować się do wyjścia i nie wysłuchiwałam kąśliwych uwag na temat
mojego ubioru.
W
szkole niestety już w wejściu zostałam zlustrowana spojrzeniami uczniów i nie
obyło się bez kilku obelg pod moim adresem. Udając, że wcale ich nie słyszę,
powlokłam się na piętro, by na resztę przerwy zaszyć się na parapecie w kącie
korytarza.
–
Hej, Diano…
Obróciłam
się automatycznie, szukając źródła męskiego głosu, który wypowiedział moje
imię. Nie musiałam szukać daleko – zaraz za mną stał Kris, którego poprzedniego
dnia poznałam w łazience. W ręce trzymał małą różową różyczkę, którą
natychmiast podsunął w moją stronę.
–
Dla ciebie… Piękny kwiat dla przepięknej dziewczyny… – rzucił.
Bez
słowa zmierzyłam go spojrzeniem, choć w duchu zrobiło mi się bardzo miło. Po
chwili nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Już dawno nikt nie był
dla mnie tak serdeczny.
–
Dziękuję – mruknęłam, chwytając różę.
Odwzajemnił
uśmiech. Wcześniej nie zauważyłam, jak przyjemne miał rysy twarzy. Krótkie
brązowe włosy postawione na żel, uśmiechnięte brązowe oczy i opalona skóra… W
tym momencie pewnie nie jedna dziewczyna z klasy zazdrościła mi rozmowy z takim
chłopakiem…
Przez
moment zapomniałam o tym, co mnie bolało i czego nienawidziłam. Odchodząc w
stronę klasy, rzuciłam mu jeszcze jeden krótki uśmiech.