piątek, 28 września 2012

Rozdział 3

~Tomek

Siedziałem w ciemnej ciasnej celi, wpatrując się w metalowe kraty. Byłem głodny, zziębnięty a przede wszystkim zły. Jak mogłem być tak głupi i dać się złapać! Kris tyle razy powtarzał, żebym nie handlował z Krychą. Mówił, że koleś jest podejrzany, że mu nie ufa i mam dać sobie spokój… ale ja oczywiście musiałem zrobić to po swojemu!
Nie dość, że zarekwirowali mi towar wart ponad pięć stów i zatrzymali „do wyjaśnienia”, to jeszcze mogli mnie wsadzić do paki. Nie wyobrażałem teraz sobie spotkania z ojcem. Zawsze mówił: „możesz robić wszystko: kraść, żebrać… ale nigdy nie bierz się za narkotyki!”. Kiedy pytał, skąd mam forsę, mówiłem, że coś ukradłem i sprzedałem. I wszyscy byli zadowoleni: on, że nie przychodzę po kasę do niego, a ja, że się nie czepia.
– Mogę zadzwonić? – spytałem siedzącego pod celą policjanta.
Spojrzał na mnie i prychnął.
– Przecież mam prawo do jednego telefonu! – obruszyłem się, kopiąc w kratę.
– Nie na mojej zmianie – rzucił, po czym ponownie na mnie spojrzał i uśmiechnął się szyderczo. – To znaczy… Telefon w tej chwili nie działa.
Zrezygnowany odwróciłem wzrok. Zastanawiałem się, ile lat dostanę za handel i posiadanie. Trzy? Cztery? W może coś w zawieszeniu… Z drugiej strony dziwiło mnie, że robili taki szum o kilka gramów kokainy. Kris opowiadał mi, że kiedyś załapali go z kilkoma kilogramami i nawet nie wzięli go na posterunek. A mnie, do jasnej cholery, musieli przyskrzynić!
– Najchętniej bym cię, gówniarzu, wsadził do paki – warknął ktoś zza krat.
Poznałem ten głos od razu. Należał do mieszkającego w moim bloku komendanta. Stary grubas był całkiem sympatycznym człowiekiem, o ile nie wchodziło mu się w drogę. No i trochę tępym, jeśli brać pod uwagę to, że cała dzielnica wiedziała, że w naszym blokowisku jest najwięcej dilerów, a on nic z tym nie robił.
Stał przed celą z pękiem wielkich kluczy w jednej ręce i moim plecakiem w drugiej. Miał zamiar mnie wypuścić. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Nie ciesz się tak. Nie ujdzie ci to na sucho… – rzucił klucze strażnikowi, który natychmiast podniósł się z krzesła i z miną męczennika zaczął otwierać moją celę. – Masz szczęście, że lubię twojego ojca…
Tak. Ubóstwiał ojca, bo mógł z nim pić po pracy. Bo ojciec załatwiał lewy alkohol i zawsze sprzedawał mu taniej. Bo przymykał oko, gdy stary świr zabierał jego żonę do siebie na noc…
Wyszedłem z celi i powlokłem się za komendantem do jego gabinetu, gdzie podał mi mój plecak i usiadł na miękkim obrotowym krześle. Wygrzebał z oznaczonej moim nazwiskiem teczki jakiś papier i podsunął mi go.
– Nie mogę zostawić tej sprawy bez echa, bo już masz kartotekę. Za rozboje, zgadza się?
Skinąłem głową. Doskonale pamiętałem, jak dwa lata temu posłaliśmy z Krisem do szpitala właściciela sklepu monopolowego na przedmieściach i zdemolowaliśmy mu budę, bo nie chciał nam sprzedać piwa na krechę. Mieliśmy pecha, że kiedy przewracaliśmy regał z chipsami do sklepu właśnie weszły gliny…
– Masz do odpracowania trzysta godzin w liceum numer dziesięć.

– Jestem tu na robotach publicznych, a nie w wojsku – wycedziłem, gdy woźny wręczył mi szczoteczkę do zębów i oznajmił, że mam nią wyczyścić wszystkie toalety i pisuary w szkole.
Starego wrednego dziada mało obchodziło to, że nie podoba mi się taki przydział obowiązków. Śmiejąc się złośliwie pod nosem wyszedł z łazienki, natychmiast kierując się do swojej kanciapy. Stojący obok mnie Kris chichotał pod nosem.
– Weź się ucisz – warknąłem, wrzucając szczoteczkę do śmietnika.
– Wyluzuj, dzieciak…
Zamknął drzwi łazienki i oparł się o nie, blokując tym samym komukolwiek wejście do środka. Wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych LMów, a gdy posłałem mu karcące spojrzenie, prychnął. Bądź co bądź byliśmy w szkole i gdyby nie był moim kumplem, pewnie zwróciłbym mu uwagę…
Kris był ode mnie starszy o dwa lata. Bardziej doświadczony w naszym fachu i życiowo. Mieszkaliśmy na jednym blokowisku i od kiedy pamiętam trzymaliśmy się razem. Miałem wielkie szczęście, że przygarnął mnie pod swoje skrzydła i wkręcił w biznes. Kris nikomu nie pomagał, więc czułem się wybrańcem. Byłem jego „dzieciakiem”. Często powtarzał, że pokłada we mnie wielkie nadzieje...
Usiadłem na parapecie i westchnąłem ciężko. Wcale nie chciałem spędzać sześciu godzin dziennie przez pięćdziesiąt dni roboczych w liceum dla bogatych kujonów. Oczywiście, miałem wybór. Zamiast tego mogłem posiedzieć 3 lata w więzieniu wśród niewyżytych gwałcicieli, zabójców i pedofilów.
– Ty sobie nie wyobrażasz, jakie masz szczęście, że tu trafiłeś, kretynie – rzucił Kris, wypuszczając z ust papierosowy dym.
Posłałem mu litościwe spojrzenie, a ten zaśmiał się.
– Jesteś tu jedynym dilerem, dzieciaku. Te bogate gnojki tylko czekają, aż znajdzie się ktoś, kto sprzeda im dragi – wyjaśnił, podchodząc do mnie.
Objął mnie ramieniem i spojrzał w przestrzeń przed sobą. Machnął ręką, zupełnie jakby chciał mi coś pokazać.
– To otwiera przed tobą wielkie możliwości…
Jakby się głębiej nad tym zastanowić, to miał absolutną rację. Dzieciaki z dobrych domów, których jedynym problemem było to, że rodzice mają ich gdzieś i wolą pracę… Tacy licealiści lubią dobrą zabawę. A dobra impreza w wypasionym domu jest jeszcze lepsza, kiedy jest na niej heroina i kokaina. Wtedy czują się jeszcze ważniejsi…
Drzwi łazienki otworzyły się i Kris natychmiast zabrał rękę z mojego ramienia. Niska szatynka w sportowej szarej bluzie spojrzała na nas ze zdziwieniem.
Zmierzyłem ją wzrokiem, uśmiechając się delikatnie. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna w takim stroju nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Średniej długości brązowe włosy opadały na ramiona, delikatnie okalając jej słodką twarz. Miała brązowe oczy i pełne jasne usta… Natychmiast zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby w bardziej kobiecych ubraniach. Zapewne jeszcze piękniej…
– Tu nie wolno palić – rzuciła cicho, posyłając Krisowi ponaglające spojrzenie.
Ku mojemu zdziwieniu, chłopak natychmiast wyrzucił papierosa za okno i uśmiechnął się do niej miło.
– I to jest damska toaleta…
Już otworzyłem usta, żeby wyjaśnić jej, dlaczego tam siedzimy, kiedy Kris stanął przede mną i zaczął uprzejmie przepraszać za wtargnięcie do łazienki. Rzucił coś o tym, że pracujemy w tej szkole, że już wychodzimy, ale nawet go nie słuchałem. Zasłonił mi widok na dziewczynę, zupełnie jakby chciał, żeby nie zwracała na mnie uwagi. Skłamał, że on też pracuje w tej szkole, co jeszcze bardziej działało mi na nerwy.
Po chwili pociągnął mnie za ramię i wyprowadził z łazienki, uśmiechając się do niej szarmancko.
– Co to było do cholery! – warknąłem, kiedy zamknął za mną drzwi.
– Ta laska jest niezła…
Byłem wściekły. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli jakaś dziewczyna podoba się i mnie, i Krisowi, to w ostatecznym rozrachunku z nim przegram. On był wysoki, przystojny i trzeba przyznać, że kiedy trzeba miał klasę. A ja? Średniego wzrostu dzieciak bez szkoły, bez przyszłości… Nic dziwnego, że dziewczyny zawsze wybierały jego. Żadna nie chciałaby dilera z kartoteką, a już zwłaszcza nie taka z dobrego domu.
Dziewczyna wyszła z łazienki. Chciała wyminąć Krisa, który niby przypadkiem zagrodził jej drogę.
– Jestem Kris… – wyciągnął w jej stronę rękę, którą ta niepewnie uścisnęła.
– Diana – odpowiedziała cicho.
– Mam nadzieję, że skoro już będę spędzał tu sporo czasu, to jeszcze się zobaczymy.
Znów wyszczerzył zęby w słodkim uśmiechu, a ta Diana spuściła wzrok i zarumieniła się.
Tylko ja wiedziałem, co kryje się za fałszywym uśmieszkiem Krisa… 

sobota, 22 września 2012

Rozdział 2

~Marcin

– Wykryliśmy chorobę na tyle szybko, że możemy zacząć leczenie bez pobytu w szpitalu – powiedział siedzący za eleganckim biurkiem lekarz.
Marta Król zadbała o to, żeby jej siostrzeniec trafił do najlepszego specjalisty w mieście. Mimo tego, że wejście do każdego kolejnego pomieszczenia w klinice sporo ją kosztowało, nie zniechęcała się. Liczyła na to, że dowie się, co jest przyczyną osłabienia nastolatka. Już od tygodni obserwowała u niego krwawienie z nosa, wymioty, siniaki i spadek masy ciała. Nie spodziewała się jednak, że chłopak ma raka.
Marcin rozglądał się po gabinecie z niecierpliwością. Oglądał wiszące na ścianach dyplomy, plakaty informacyjne i zdjęcia rzekomo wyleczonych pacjentów, którzy w geście wdzięczności obdarowali ramkami ukochanego lekarza. Był wdzięczny ciotce za pomoc i troskę, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jej starania i tak pójdą na marne. Nie miał ochoty słuchać bredni o procencie przeżywalności i skuteczności terapii ani o innych bzdurach, bo doskonale wiedział, jak to wszystko się skończy.
– Wydaje mi się, że kilka sesji chemioterapii i…
– Pan żartuje, prawda? – rzucił, po raz pierwszy spoglądając na lekarza.
Był to podstarzały gruby mężczyzna o świdrującym spojrzeniu i wybielanych zębach. Biały pognieciony fartuch opinał się na okrągłym brzuchu, a zza podciągniętego pod szyję kraciastego krawatu wylewała się fałda tłuszczu. Dotychczas był pewny siebie i uśmiechnięty, ale słowa nastolatka zbiły go z tropu.
– Marcin… – zaczęła ciotka karcąco.
– Nie będę chodził na chemię! – posłał siedzącej obok kobiecie wściekłe spojrzenie. – Nie pamiętasz jak cierpiała mama!? A i tak zmarła!
W gabinecie zapadła niezręczna cisza. Chłopak podniósł się gwałtownie z krzesła i wyszedł na korytarz. Natychmiast skierował się w stronę wyjścia z kliniki, ignorując biegnącą za nim ciotkę.
Nie chciał nawet słyszeć o takim leczeniu. Nie po tym, jak obserwował cierpiącą i umierającą na raka płuc matkę. Widział, jak wymiotuje po każdej sesji, jak płacze i zwija się z bólu. Wciąż miał przed oczami jej wypadające włosy, sztuczny uśmiech, gdy zapewniała go, że wyzdrowieje. Do teraz zastanawiał się, czy zabił ją rak, czy może wyczerpanie po leczeniu.
Usiadł na schodach przed kliniką i ukrył twarz w dłoniach. Leczony czy nie, i tak był skazany na śmierć.

– Gdzie dziś byłeś?
Marcin podał małemu Danielowi foremkę i westchnął. Nie mógł powiedzieć niespełna pięcioletniemu bratu, że jest poważnie chory. Malec nie miał nikogo bliskiego poza nim.
Chłopiec od ponad roku przebywał w domu dziecka. Po śmierci Natalii Maj ojciec postanowił ponownie założyć rodzinę. Nowa pani Maj była bardzo młodą osobą o skłonnościach do ciągłego wszczynania awantur. Zaraz po wprowadzeniu się do domu chciała zaprowadzić w nim swoje rządy. Wciąż narzekała na dzieci, których obecność bardzo jej przeszkadzała. Marcin uznał, że lepiej będzie, jeśli wyprowadzi się do ciotki nie dlatego, że chciał iść na rękę macosze, ale dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie mógł jej znieść. Ciągłe kłótnie, obrażanie jego zmarłej matki i Daniela tak działały mu na nerwy, że nie mógł postąpić inaczej. Nie przypuszczał, że ojciec ulegnie swojej nowej żonie i „pozbędzie się” Daniela, oddając go do domu dziecka…
Ciotka od pół roku bezskutecznie próbowała wywalczyć prawo do opieki nad malcem, a nawet go adoptować. Ze względu na to, że była panną pod pięćdziesiątkę, żaden urzędnik nie był jej przychylny.
– Musiałem załatwić coś na mieście – powiedział, obserwując jak mały blondynek robi babkę z piasku. – Jadłeś już obiad?
Chłopczyk uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Zabierzesz mnie na weekend do domu?
– No pewnie! Będziemy całe dwa dni razem! – odpowiedział Marcin, natychmiast uśmiechając się szczerze. – A już niedługo zabiorę cię stąd na zawsze…
Daniel uśmiechnął się szerzej, ukazując rządek równych mleczaków. Bardzo chciał wreszcie zamieszkać z bratem, który robił wszystko, żeby wyciągnąć go z domu dziecka. Urzędnicy postawili prosty warunek: najpierw musiał skończyć szkołę…

Pierwszy dzień w szkole nie różnił się dla niego niczym od pozostałych. Jak zawsze siedział sam na parapecie i obserwował rozmawiających o wakacjach uczniów. Oni nie wiedzieli o nim nic, on o nich prawie wszystko, choć z większością nie zamienił nawet zdania. Stojący pod ścianą Konstanty był wyobcowanym fanem mangi, dziewczyny interesowały się tylko modą, a ulubionym zajęciem chłopaków było przechwalanie się nowymi gadżetami i miłosnymi podbojami. Żadne z nich nie znało prawdziwego, ciężkiego życia…
Mimo tego, że nie udzielał się towarzysko, był na bieżąco z najnowszymi plotkami. Wiedział, że wszyscy mają go za narkomana, a tak naprawdę to większość z nich ćpała. Nie przeszkadzało mu to, jaką ma opinię w klasie, wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że nie trzymał się z nimi, nie był tematem plotek. W końcu ile mogli rozmawiać o tym, że samotnik z ostatniej ławki najprawdopodobniej zażywa narkotyki…
Ciocia bardzo ubolewała nad tym, że nie miał przyjaciół. Choć wciąż powtarzał jej, że woli mieć wolny czas dla Daniela, namawiała go by wychodził na imprezy lub po prostu zaczął udzielać się w towarzystwie. Kilka razy rozważał taką możliwość, ale teraz, gdy okazało się, że ma białaczkę, nie widział sensu w zawieraniu jakichkolwiek przyjaźni. Pogodził się z nadchodzącą śmiercią, a więcej bliskich osób oznaczało więcej wątpliwości o powodów do rozpaczania.
Stojący obok Damian i Wojtek właśnie rozmawiali o Dianie. Zwykle otoczona wianuszkiem chłopców i koleżanek dziewczyna teraz stała samotnie pod salą. Wyglądała na zamyśloną, trochę przybitą. Co dziwniejsze, nie była ubrana kobieco i modnie jak zawsze. Miała na sobie luźne ciuchy, który przywodziły Marcinowi na myśl dziewczęta z domu dziecka Daniela: zawsze pakujące się w kłopoty chłopczyce.
– Pewnie rzucił ją facet… – prychnął Damian, a Wojtek zaśmiał się szyderczo. – Zaraz znajdzie nowego… Takie laski zawsze kogoś mają.
Pewnie mają rację…, pomyślał i westchnął.
Był jeszcze bardziej zaskoczony, gdy dziewczyny z klasy zajęły miejsce Diany. Natalia wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, gdy jej przyjaciółka była zmuszona do szukania wolnego miejsca gdzieś indziej. Dla Marcina było oczywiste, że jest skazana na jego towarzystwo: jedyne wolne miejsce w sali, prócz tego w jego ławce, było obok Konstantego, który nigdy nie pozwoliłby komukolwiek na nim usiąść.
Zignorował kierującą się w jego stronę Dianę, wpatrując się w blat ławki. Nie tylko dlatego, że nie chciał utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego, co zmusiłoby go do rozmowy z nią, ale też dlatego, że zrobiło mu się słabo.
Spuścił głowę, opierając ją na rękach i z trudem przełknął ślinę. Nie pierwszy raz zupełnie niespodziewanie zbierało mu się na wymioty i kręciło w głowie. Nigdy jeszcze nie stało się to w szkole. Zawsze w takiej sytuacji kładł się na chwilę, zamykając oczy i usiłując myśleć o czymś przyjemnym. W klasie pełnej uczniów nie miał takiej możliwości. Miał wybór: albo zemdleć w sali albo natychmiast wyjść na korytarz.
Podniósł się z krzesła i szybko opuścił pomieszczenie. Resztkami sił dostał się do łazienki, choć nawet nie zwrócił uwagi na to, czy wszedł do damskiej czy męskiej. Natychmiast oparł się o umywalkę i odkręcił wodę w kranie. Przed oczami robiło mu się coraz ciemniej, nogi stawały się coraz bardziej bezwładne. W końcu poczuł, jak osuwa się na ziemię… 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przy okazji drugiego rozdziału chciałabym Wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze pod poprzednimi notkami :* Jesteście cudowni! :)
Przepraszam też, jeżeli nie zajrzałam (skomentowałam/przeczytałam -jak kto woli ;) ) na czyjegoś bloga. Jestem w trakcie nadrabiania zaległości ;) Bardzo byłabym wdzięczna, gdybyście przypomnieli mi o takich blogach - na GG (13177300) lub zwyczajnie w SPAMie ;) 

Chciałam też zaprosić Was na mojego drugiego bloga - http://after---dark.blogspot.com. Znajduje się na nim opowiadanie fantasy, którego trzecią już część właśnie zaczynam publikować, ale może ktoś da radę połapać się w całości lub zechce poczytać te archiwalne odcinki ;)

Postanowiłam też na początku każdej notki zaznaczać, czyją historię będzie opowiadać - myślę, że w ten sposób łatwiej będzie się Wam czytało ;)

Pozdrawiam Was wszystkich i baardzo dziękuję za obecność na blogu :) 

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 1

~Diana

Tata powiedział, że ofiara gwałtu sama sobie jest winna. Jego zdaniem to kobieta prowokuje sprawcę do takiego zachowania.
Wiedziałam, że to moja wina. Nie powinnam iść na imprezę w krótkiej spódniczce i obcisłej bluzce, a także wracać sama do domu. Kiedy w lipcu wychodziłam wieczorem z domu, tata upomniał mnie o ubranie. Przypomniał też, żebym przed wyjściem z klubu zadzwoniła po mojego kierowcę, Bartka. Ale ja, oczywiście, musiałam zrobić po swojemu.
Gdybym posłuchała taty, nigdy nie spotkałabym tego obrzydliwego starucha.
Od tamtej feralnej nocy nie wychodziłam na imprezy. Właściwie, to zupełnie zrezygnowałam z życia towarzyskiego. Całe wakacje spędziłam w zaciszu własnego domu i ogrodu, bez żadnego kontaktu z przyjaciółmi. Zawsze gdy dzwonili miałam „ważniejsze sprawy”. Nic dziwnego, że kiedy pierwszego września wróciłam do szkoły, nikt nawet mnie nie przywitał.
Stałam pod salą pośród dwudziestu siedmiu innych osób. Nie byli dla mnie obcy, ale też nie bliscy. Właściwie, byli mi całkowicie obojętni. Nikogo z nich nie obchodziło, że dusza towarzystwa, jaką byłam w poprzednim semestrze, stoi z boku wpatrzona w ziemię. Nawet moja najlepsza przyjaciółka wolała chichotać pod oknem i posyłać tęskne spojrzenia przechodzącym chłopakom, niż podejść i spytać, co u mnie.
Nie mówię, że bym jej powiedziała, bo nie zrobiłabym tego. Ale przynajmniej wiedziałabym, że chociaż jednej osobie moje cierpienie nie jest obojętne.
Stałam się jedną z trzech osób w klasie, które nikogo nie obchodziły. Nagle spadłam z pierwszego miejsca towarzyskiej listy na ostatnie. Zupełnie jak Konstanty, który zachowywał się jakby chodził do podstawówki: nosił śniadaniówkę z Atomówkami, czytał Harry’ego Pottera i próbował nawiązywać z resztą klasy konwersacje na temat najnowszego odcinka japońskiej bajki, o której żaden normalny uczeń liceum nie słyszał. Byłam odsunięta jak Marcin, który choć przystojny i całkiem normalny, nie chciał mieć nic wspólnego z resztą licealnego społeczeństwa i któremu nigdy nawet nie przyszłoby na myśl, żeby zniżyć się do naszego poziomu i wdać się w jakąkolwiek rozmowę.
Nikomu nie powiedziałam o tym, co mnie spotkało, bo i po co… Czy ktoś cofnąłby czas? Czy ktoś dorwałby tego nachalnego starucha i wymierzył mu odpowiednią karę? Wątpię… Opowiadając o tym tylko narobiłabym sobie wstydu. Nie chciałam stać się dla nich wszystkich równie brudna jak dla siebie.
Od lipca bezustannie usiłowałam wmówić sobie, że to nie była moja wina. Chciałam zapomnieć, tłumacząc sobie, że to mogła być każda. Bezcelowo, dzień w dzień, próbowałam na nowo zaakceptować swoje odbicie w lustrze, wybaczyć samej sobie. Nie potrafiłam…
Odczekałam aż cała klasa wejdzie do sali. Przepuściłam w drzwiach nawet Konstantego, który z uśmiechem przedszkolaka pognał do środka. Włożyłam ręce do kieszeni szerokiej szarej bluzy, po czym zgarbiłam się i weszłam do środka.
Od razu poczułam na sobie spojrzenia innych, a do moich uszu dobiegły szepty. „Patrzcie jak się ubrała!”, „To na pewno Diana?”. Westchnęłam. Mieli absolutną rację. Dawne szpilki, obcisłe rurki i kobiece bluzeczki z najmodniejszych sklepów zastąpiłam zwykłymi workowatymi bluzami i nijakimi tanimi spodniami. Zwykle idealnie ułożone brązowe włosy teraz były spięte w niezdarny kucyk, a perfekcyjny makijaż ograniczyłam do minimum. Nie chciałam więcej kusić losu…
Zajęłam swoje stare miejsce w trzeciej ławce pod oknem, tuż przy Natalii. Przyjaźniłyśmy się od podstawówki, zawsze siedziałyśmy razem. Rozumiałyśmy się bez słów. Wystarczyła jedna noc, żeby wszystko się zmieniło.
– Wyglądasz okropnie! – rzuciła siedząca w drugiej ławce Sandra.
Nie odpowiedziałam. Wbiłam wzrok w ławkę, starając się nie pokazywać smutku.
– Wiecie, w Kołobrzegu poznałam super faceta… – wtrąciła Natalia, zupełnie jakby chciała w ten sposób oderwać dziewczyny od zainteresowania moją osobą.
Natychmiast została zalana potokiem pytań o tajemniczego chłopaka, a ja przeniosłam wzrok na nią i udawałam, że ta historia mnie zainteresowała. W rzeczywistości miałam gdzieś to, że całowała się z nim na plaży. Kiedy opowieść zaczęła nabierać rumieńców poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Seks, pocałunki, nagość… Przed oczami stanęły mi sceny z tamtego lipcowego wieczoru. Zrobiło mi się niedobrze, a oczy zapiekły od napływających łez.
– Gówno mnie obchodzi, że zeszmaciłaś się z jakimś przypadkowym gościem – warknęłam nieprzytomnie.
Dziewczyny wymieniły zdziwione spojrzenia. Sama nie wierzyłam w to, co powiedziałam.

Po powrocie do domu chciałam jak najszybciej zniknąć w swoim pokoju. Nie miałam ochoty rozmawiać z rodzicami, pomagać mamie przy obiedzie. Wiedziałam, że muszę, ale nie chciałam. Odetchnęłam z ulgą kiedy udało mi się przemknąć na górę i bezszelestnie zaszyć pod kołdrą.
Od lipca bardzo często siadałam na parapecie i, okryta kołdrą, obserwowałam z góry ulicę. Właściwie to tylko patrzyłam na przechodzących ludzi i zastanawiałam się, czy którekolwiek z nich przeżyło to, co ja. Nikomu nie życzyłam takiego cierpienia i upokorzenia.
– Di? Już wróciłaś?
– Tak, mamo…
W odbiciu w szybie widziałam, jak spogląda w stronę wiszącej na szafie nowej białej bluzki z bufkami. Kupiła mi ją specjalnie na rozpoczęcie roku szkolnego. Wiedziała, że mi się spodoba. I naprawdę, podobała mi się. Tyle, że nie byłam w stanie jej założyć. Była elegancka, ale mimo to młodzieżowa i modna. Idealnie pasowałaby do niej ołówkowa spódnica z wysokim stanem i szpilki na platformie z odkrytymi palcami. Nie mogłam sobie pozwolić na taki ubiór…
– Zaraz zejdę pomóc przy obiedzie – rzuciłam, podciągając kołdrę pod szyję.
– Nie musisz… Ale powiedz mi, co się z tobą ostatnio dzieje.
Westchnęłam. Nie mogłam jej powiedzieć, że nie jestem dziewicą: mimo tego, że straciłam cnotę nie z własnej woli, to rodzice z pewnością wściekliby się. To było wbrew wszelkim zasadom obowiązującym w naszym domu.
– Nic, ja… Martwię się nadchodzącą maturą. To wszystko.
Mama pokiwała głową i wyszła z pokoju.
Tak bardzo chciałam jej powiedzieć… wyżalić się, wysłuchać jej mądrych rad. Nie mogłam. Bałam się usłyszeć od własnej matki, że zhańbiłam się na własne życzenie.
Mama od kilkunastu lat działała w przykościelnym kółku pań domu. Co tydzień spotykała się z innymi gospodyniami i księdzem, by porozmawiać o życiu rodzinnym, problemach, wymienić się spostrzeżeniami i poradami. Młody wikary cały czas wpajał im zasady życia rodzinnego w zgodzie z Bogiem, mówił jak radzić sobie z problemami i jak wychowywać dzieci, żeby wyrosły na porządnych chrześcijan. W sumie, były to całkiem rozsądne rzeczy. Mama nieraz mówiła, że ksiądz Wojciech doradzał jakiejś pani, jak ma pomóc uzależnionemu synowi, albo innej, co ma zrobić, żeby uniknąć kłótni z mężem. Nigdy jednak nie wspominali o ofiarach gwałtu…

 Kiedy następnego dnia weszłam do sali od języka polskiego moje miejsce było już zajęte. Dziewczyny poprzysiadały się tak, że wolne krzesła pozostały jedynie obok Konstantego i Marcina. Mogłam się tego spodziewać, po tym co powiedziałam na rozpoczęciu roku. Wszystkie mnie znienawidziły.
Posłałam Konstantemu proszące spojrzenie. Zdecydowanie wolałam usiąść obok niego w trzeciej ławce niż w ostatniej z Marcinem, bo najzwyczajniej w świecie nie widziałam z daleka. Moje nadzieje legły w gruzach, gdy chudzielec w powyginanych okularach z impetem rzucił plecak na wolne krzesło.
Powlokłam się w stronę ostatniej ławki, usiłując zignorować obserwujących mnie kolegów z klasy i uśmiechające się złośliwie dziewczyny. Marcin nawet nie zauważył, kiedy podeszłam do jego ławki. Opierał głowę na rękach, wpatrując się w blat ławki. Przygryzał wargę, wyglądał na zdenerwowanego. Odniosłam wrażenie, że to przeze mnie, bo kiedy postawiłam torebkę na ławce, poruszył się niespokojnie.
– Mogę… – zaczęłam cicho.
Nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł się gwałtownie z krzesła i wybiegł z sali.
– Głupi ćpun… – mruknął siedzący niedaleko Karol.
Usiadłam na wolnym miejscu i westchnęłam.
Świetnie… Jakby moich problemów było mało, od teraz miałam na większości lekcji współpracować z narkomanem...

niedziela, 9 września 2012

Pilot


Szłam ciemną ulicą, cicho płacząc. Rozdarta koszulka powiewała na wietrze, odsłaniając moje obolałe ciało. Nogi miałam jak z waty, kręciło mi się w głowie. Pragnęłam zniknąć, umrzeć. Z każdym krokiem życie stawało się dla mnie coraz bardziej obojętne.
Dotarłam do domu i od razu skierowałam się do łazienki. Unikałam spojrzenia w lustro, natychmiast zrzucając brudne ciuchy. Chciałam jak najszybciej wejść pod prysznic, zmyć z siebie brud, wstyd, jego zapach i ślady rąk. Wciąż czułam jego nieświeży oddech, słyszałam ciężkie dyszenie.
Usiadłam w brodziku i chwyciłam się za głowę. Lecąca z prysznica woda wcale nie przynosiła ulgi. Starałam się nie myśleć o wydarzeniach tego wieczoru, lecz gdy zamykałam oczy, widziałam jego twarz. Zupełnie, jakbym z boku oglądała scenę dokonanego na mnie gwałtu…

***

Młody chłopak siedział w poczekalni w prywatnej klinice. Nerwowo tupał nogą, wpatrując się nieprzytomnie w lśniące płytki. Odbijające się w nich postacie obserwowały go uważnie. Ich rozmowy skutecznie zagłuszała muzyka płynąca ze słuchawek. Siedząca obok ciotka poklepała go po ramieniu, ale nawet na nią nie spojrzał.
O czym chciała z nim porozmawiać? O pogodzie? O tym, co zjedzą na kolację? Czy może chciała spytać o oceny, podczas gdy on zastanawiał się, ile jeszcze życia mu zostało…?
Sześć miesięcy, rok, a może dwa lata… nieważne, ile. To były tylko liczby. Wcale nie chciał czekać na szczegółową diagnozę. Wystarczyło mu to, że już w czasie badania lekarka powiedziała, że ma białaczkę. Już wiedział, że pozostało mu niewiele czasu…

***

– Masz?
Podniosłem głowę. Chłopak, który właśnie stanął obok ławki wpatrywał się we mnie wyczekująco. Sięgnąłem do kieszeni baggy jeansów i chwyciłem znajdującą się w nich małą torebeczkę.
– Najpierw forsa – rzuciłem twardo, odwracając głowę.
Tego właśnie nauczył mnie Kris. Najpierw forsa, potem towar. I nigdy nie patrzeć na klienta, kiedy przychodzi z hajsem. Należy stwarzać pozory, że wcale nie robi się z nim interesów, żeby nikt z przechodniów się nie zorientował.
Facet podsunął mi kopertę na ławkę. Chwyciłem ją i zajrzałem do środka. Równe pięć stów. Wyciągnąłem z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem i podałem mu od niechcenia, wciąż wpatrując się przed siebie. Poczułem, jak odbiera ode mnie towar i coś metalowego zacisnęło się na moim nadgarstku.
Kajdanki.
– Pójdziesz ze mną, dzieciaku…

***

Szczupła blondynka stanęła pod drzwiami świeżo wyremontowanego domu. Obciągnęła zbyt krótką lateksową spódniczkę i lekko poczochrała włosy. Westchnęła i nadusiła na dzwonek.
Mężczyzna, który otworzył jej drzwi, uśmiechnął się szeroko, co tylko uwydatniło jego zmarszczki. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się sztucznie, wchodząc do środka. Znała ten dom, wiedziała gdzie iść. Nie zwracała uwagi na bogaty wystrój, markowe meble i rodzinne zdjęcia na ścianach. Skierowała się na piętro, a gdy tylko stanęła w drzwiach sypialni, grube twarde ręce spoczęły na jej pośladkach.
Nie zareagowała. Odwróciła się i zaczęła cotygodniową pracę…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest i prolog! :) Nie spodziewałam się, że dodam go tak szybko od założenia bloga, ale doskonale wiem, że w tym tygodniu będę miała mało czasu (mój siostrzeniec potrzebuje niani i będzie obchodził swoje drugie urodziny! :) ).
Mam nadzieję, że chociaż kilku osobom moje nowe-stare opowiadanie przypadnie do gustu ;) Nie wiem, ile uda mi się je pociągnąć - to już drugie podejście ;) 
Jeśli ktoś chce być informowany o nowych postach - piszcie śmiało! :) Powiadomienia wysyłam przez komentarze, GG, pocztę e-mail :) Możecie być także informowani o nowych notkach przez subskrypcję e-mail (patrz dół strony -> powiadomienia przychodzą następnego dnia o 6 rano), oraz w platformie Blogger przez funkcję obserwacji bloga ;) 

- Zapowiedź -


Czworo nastolatków.
Każde z nich cierpi w inny sposób i z innego powodu. Każde skrywa inną wstydliwą tajemnicę.
Kiedy ich losy łączą się, postanawiają wreszcie wyznać swoje sekrety.
Czy poradzą sobie ze swoimi problemami? Czy zdołają pomóc sobie nawzajem?



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Blog jest w budowie. Opowiadanie ukaże się niedługo. 
Zapraszam do zapisów do obserwujących. 
Jeśli chcesz zostać poinformowany o pierwszej i każdej następnej notce - napisz mi o tym w komentarzu.