sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 7

~Tomek

Usiadłem na rozpadającym się tapczanie i wpatrzyłem w ścianę przed sobą. Jak mogłem być tak głupi i pozwolić Krisowi chodzić ze mną do tej cholernej szkoły… Fakt, pomagał mi w sprzątaniu i konserwacji sprzętów, ale zachowywał się jak ostatni cham i prostak. Zaczepiał uczniów, ubliżał nauczycielom i jeszcze ta akcja z Dianą: dziewczyna mało co nie przypłaciła mojej głupoty i naiwności zdrowiem.
Nie to jednak było dla mnie najgorsze. Komendant nie omieszkał nie powiadomić mojego ojca o tym, że zostałem złapany na handlu narkotykami, w skutek czego zgarnąłem takie baty jak nigdy… I choć brat krzyczał do ojca, że ma mnie zostawić w spokoju, ten tłukł mnie bezlitośnie na oślep.
Wszystko mnie bolało, z wargi delikatnie sączyła się krew, a oko już zaczęło sinieć. Wyrzuty sumienia spowodowane sytuacją w jakiej tego dnia znalazła się Diana dobijały mnie do reszty. Stałem z boku i nic nie zrobiłem… Obserwowałem z daleka jak Kris dobiera się do niej i nawet nie próbowałem go powstrzymać.
Kiedy jej kolega wkroczył do akcji i obronił ją, było mi wstyd. To ja mogłem go powstrzymać, co więcej – mogłem to zrobić dużo wcześniej. Wręcz POWINIENEM to zrobić…
– Coś ty znów zrobił!? – warknęła matka, wchodząc do pokoju i trzaskając za sobą drzwiami.
Westchnąłem. Mogłem się spodziewać, że kiedy zobaczy w kuchni wściekłego ojca, pierwszą osobą podejrzaną o zepsucie mu humoru będę ja. W tej chwili może i miała rację, ale to że o wszystko obwiniano mnie było już niemal tradycją w naszym domu. Rodzice wściekali się na mnie nawet o to, że nie starczało pieniędzy do końca miesiąca, chociaż to Mikołajowi kupili nowe buty czy ciuchy… Z wiekiem jednak przestałem się tym przejmować.
Nie odpowiedziałem mamie. Nie widziałem powodu, dla którego musiałbym się jej tłumaczyć: byłem dorosły, od ponad trzech lat niezależny finansowo, więc nie miała prawa się to wtrącać. Gwałtownie podniosłem się z łóżka i bez słowa minąłem ją, by opuścić pokój. Ignorując jej złość i krzyki wyszedłem na obskurną klatkę schodową i szybko zbiegłem na dół.
Na ławce pod blokiem jak zwykle siedziało kilku znanych mi chłopaków. Pili piwo, palili jointy głośno rozmawiając i śmiejąc się. Jeden z nich był moim stałym klientem: co tydzień kupował ode mnie sporą ilość marihuany i kokainy. Tym razem jednak nawet do mnie nie podszedł – podejrzewałem, że już wszyscy na osiedlu wiedzą, że zostałem złapany.
Mimo skwaru panującego na dworze założyłem kaptur szerokiej bluzy i schowałem ręce do kieszeni. Ciepło wcale mi nie przeszkadzało. Lubiłem dresowe bluzy, szerokie spodnie, adidasy… W takich ciuchach czułem się najbardziej komfortowo nawet gdy temperatura na dworze sięgała dwudziestu kilku kresek powyżej zera.
Skierowałem się w stronę przystanku tramwajowego. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i paczkę zapałek. Potarłem jedną z nich o draskę i chwilę obserwowałem płomień, którym zajęła się drewniana pałeczka. W ostatnim momencie, gdy ogień już miał dotknąć moich palców, podpaliłem papierosa i rzuciłem zapałkę na ziemię, natychmiast zaciągając się tytoniowym dymem.
Starałem się nie myśleć o tym, co stało się poprzedniego dnia, próbowałem skupić się na tym, co miało być dalej. Myślami byłem już w liceum, wśród tych bogatych uczniaków. Chciałem zobaczyć Dianę, porozmawiać z nią, dowiedzieć się, jak się czuje, a przy okazji bliżej ją poznać. Mogła okazać się nie tylko piękną, ale też bardzo ciekawą osobą. Może miała jakieś interesujące hobby, ciekawe marzenie…
Lubiłem słuchać o planach i marzeniach innych, obserwować ich uniesienie, rozmarzenie, to, jak zapominają o bożym świecie, gdy tylko zaczynają myśleć o przyszłości. Chciałem wiedzieć, o czym fantazjują inni, czego chcą. Po części dlatego, że sam nie miałem żadnych marzeń. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że do końca życia pozostanę zwykłym ciemnym typem z blokowiska w nieciekawej dzielnicy: nie miałem wykształcenia, znajomości, szczególnych zdolności i nie wzbudzałem w innych zaufania. Tacy ludzie nie wychodzą na prostą, chyba, że mają tyle szczęścia, co moja siostra…
Karina w liceum poznała Wojtka – chłopaka z bogatej rodziny, studiującego medycynę. Szybko rozkochała w sobie chłopaka, zostawiła rodzinę i nasze blokowisko, by zamieszkać z nim. Dzięki niemu skończyła szkołę i poszła na studia, znalazła pracę i mieszkała w ładnej okolicy. Dzięki niemu uciekła od patologii panującej w naszej rodzinie…
Kiedy dojechałem do szkoły natychmiast skierowałem się na drugie piętro, gdzie zwykle widywałem Dianę. Na korytarzu zauważyłem kilka znajomych twarzy: chłopaków, których widywałem w czasie lekcji w toalecie i dziewczyn, którymi zainteresował się Kris. Nie sposób było też nie dostrzec chłopaka, który obronił Dianę. Siedział na parapecie, wpatrując się w okno i słuchając paplającej o czymś blondynki, która stała obok. Ona też widziała, co się wtedy stało. Właściwie, to wciąż kręciła się z tym gościem, więc podejrzewałem, że byli parą. Raz nawet widziałem, jak prawie równocześnie wyszli z damskiej toalety. Chłopak wyglądał na lekko skołowanego i nic dziwnego – wycieczka do łazienki z taką panną musiała być nie lada przeżyciem…
Blondynka ta była chyba jeszcze ładniejsza niż Diana i byłem zdziwiony, że Kris się nią nie zainteresował. Była absolutnie w jego typie: miała długie lśniące blond włosy, piękną jasną cerę, figurę modelki i nogi niemal do nieba… Ubierała się kobieco, lekko wyzywająco, podkreślając swoje wdzięki. Pewność siebie biła od niej na kilometr. Musiała być jedną z tych „popularnych”, które można spotkać w każdej szkole.
Nigdzie nie zauważyłem Diany, więc podeszłem do okna, przy którym siedział jej obrońca.
– Gdzie jest Diana? – spytałem bez ogródek, unikając spojrzenia na wysoką dziewczynę stojącą kilkanaście centymetrów ode mnie.
– Czego od niej chcesz? – warknął chłopak, spoglądając na mnie gniewnie.
Nie szukałem kłopotów, więc cofnąłem się o krok. Jeszcze tego brakowało, żeby przyłapali mnie na bójce w czasie robót społecznych.
– Nie ma jej – odpowiedziała blondynka.
Spojrzałem na nią. Wpatrywała się we mnie uważnie, jakby chciała z twarzy i ruchów wyczytać moje intencje.
Skinąłem głową i skierowałem się na parter, by po raz kolejny spędzić cały dzień na odwalaniu całej brudnej roboty za woźnego.

Tak jak się spodziewałem, stary zgred dał mi najgorszą pracę jaką miał na liście do wykonania: wręczywszy mi małą szpachelkę oznajmił, że mam oczyścić z gum wszystkie krzesła i ławki, które stały w jego kanciapie. Sam zniknął w pomieszczeniu sprzątaczek, z którego dochodziła głośna muzyka z radia i śmiechy.
Bez zbędnego pośpiechu pracowałem z prędkością czterech do pięciu ławek na godzinę, starając się zbytnio nie wysilać i zignorować fakt, że nie dostałem nawet jednorazowych rękawiczek. Na moje nieszczęście większość z tych gum była całkiem świeża i wciąż ciągnęła się, gdy próbowałem je oderwać, co przyprawiało mnie o lekkie mdłości.
Zaczynałem rozumieć, dlaczego staruch ma wiecznie zły humor…
– Ponoć możesz coś załatwić… – usłyszałem za sobą.
Automatycznie odwróciłem się w stronę drzwi, z których stał kolega Diany. Oparty o futrynę, nieco blady, z założonymi rękoma.... Mimo to wciąż nie wyglądał na ćpuna. Nie takim już wprawdzie sprzedawałem towar, ale po nim się tego nie spodziewałem.
Spojrzałem na niego zdziwiony, udając, że nie wiem o czym mówi. Nie chciałem tak od razu informować wszystkich w tej budzie, że jestem dilerem. Nie o to przecież w tym chodziło – o tym, czym się zajmuję, mieli wiedzieć tylko nieliczni, ci, którzy POWINNI o tym wiedzieć. Nie miałem pojęcia, czy jemu mogę zaufać.
– Potrzebuję morfiny – rzucił krótko.  

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 6

~Marcin

– Sam tak siedzisz?
Marcin przeniósł wzrok z okna na stojącą obok dziewczynę. Nowa koleżanka z klasy uśmiechała się całkiem sympatycznie, obserwując go uważnie. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Doskonale wiedział, że spyta o wydarzenia z poprzedniego dnia, o jego omdlenie w damskiej toalecie. Już wystarczająco najadł się wstydu…
Ponownie spojrzał w okno, za którym łagodne promienie słońca przecinały szkolny dziedziniec. Tak bardzo chciał znaleźć się na dworze, uciec od tych wszystkich ciekawskich spojrzeń osób, które właśnie go obgadywały.... W myślach przeklinał ciotkę, która nie pozwoliła mu zostać w domu.
– Musisz chodzić do szkoły! Narobisz sobie zaległości od początku i co będzie! – mówiła poprzedniego wieczoru.
Była nieugięta, nie pomogło nawet opowiadanie o tym, jak zemdlał w łazience, jak wymiotował po zajęciach. Uparcie twierdziła, że po jednej sesji chemioterapii nie może mieć żadnych skutków ubocznych.
– Idź szukać przyjaciół gdzie indziej – mruknął, widząc w szybie odbicie wysokiej blondynki.
– Nie szukam przyjaciół – obruszyła się. – Ani przyjaciółek, ani faceta...
– Sponsora? – spytał ironicznie, spoglądając na nią.
Jej reakcja go zdziwiła: otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je i kilka sekund wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, po czym parsknęła wyjątkowo sztucznym śmiechem.
– Żałosny jesteś…
– Nie bardziej niż ty – odparował, zeskakując z parapetu i odchodząc w stronę sali.
Nie chciał być niemiły, ale nie chciał też zawierać żadnych nowych znajomości ani przyjaźni. Po co? Żeby któregoś dnia przyszło mu do głowy wyżalić się komuś i narobić sobie wstydu? Żeby było więcej osób, dla których warto byłoby walczyć i cierpieć?
Przepuścił w drzwiach Dianę, która była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła jego uprzejmego gestu. Nic dziwnego – z uwielbieniem wpatrywała się w różową różyczkę, którą niosła dumnie przed sobą.
Mimowolnie uśmiechnął się do siebie i ruszył do przodu. Zawsze chciał dać jakiejś dziewczynie kwiatka, sprawić komuś tyle przyjemności małym gestem. Obserwować jej uśmiech, pojawiający się na twarzy na zmianę z rumieńcem.
Nie miał wielkim wymagań co do dziewczyn: jego wybranka nie musiała być piękna, zgrabna, popularna, lubiana. Nie miała się podobać kolegom i ludziom na ulicy, ale jemu. Miała być piękna duszą. Uśmiechnięta, zabawna, miała znać swoją wartość. Ale przede wszystkim miała być tylko jego…
Uświadomił sobie, że jest tyle rzeczy, które chciałby zrobić przed śmiercią… Chciałby spełnić wszystkie swoje marzenia, zwłaszcza te najdrobniejsze. Nie myślał o wygraniu w totka, ale o przyziemnych sprawach, jak wyciągnięcie Daniela z domu dziecka, romantyczna kolacja z jakąś dziewczyną, przypadkowy seks w miejscu publicznym, zakup motoru…

Kasia do końca dnia nie dawała mu spokoju. Co przerwę chodziła za nim, obserwując go uważnie.
Niewiele mówiła, jednak sama jej obecność krępowała go. Marcin odnosił wrażenie, że trzyma się przy nim tylko po to, żeby nie być sama i jednocześnie nie musieć z nikim rozmawiać.
– Wiesz… Mało mówisz… Podoba mi się to – rzucił, gdy w czasie dużej przerwy wyszli na zalany słońcem dziedziniec.
– Zwykle mówię więcej. Teraz po prostu wiem, że ty nie chcesz gadać – zaśmiała się, siadając na murku.
Marcin usiadł obok i westchnął. Nie miał pojęcia, o czym mógłby z nią rozmawiać. Wydawała się sympatyczna, ale nie mógł przecież zacząć jej się zwierzać. Nie chciał plotkować, gadać o tak zwanych bzdetach. W tej chwili po głowie chodziło mu tylko jedno…
– Co byś zrobiła, gdybyś wiedziała, że została ci końcówka życia? Co chciałabyś zrobić przed śmiercią…? – spytał nagle, gdy Kasia sięgnęła do torebki po kanapkę.
Dziewczyna westchnęła i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
– Skoczyłabym na bungee. I zorganizowała jakąś szaloną domówkę w amerykańskim stylu. A ty?
Marcin odwrócił głowę w przeciwną stronę. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Żałował, że poruszył ten temat, bo wcale nie miał ochoty opowiadać o tym, czego pragnie przed śmiercią. Postanowił zignorować pytanie Kasi i zaczął uważnie obserwować Dianę, zmierzającą w stronę kontenera z makulaturą.
Zastanawiał się, dlaczego tam idzie. Była raczej spokojną i cichą dziewczyną, grzeczną uczennicą, a za kontener chodzili tylko narkomani i palacze oraz pary, które chciały się pomacać w czasie przerwy.
Dziewczyna podeszła do stojącego przy kontenerze chłopaka o ciemnych włosach. Marcin nie kojarzył go ze szkoły, nie był to też kierowca Diany, który wszędzie za nią chodził. Ignorując mówiącą o skoku na bungee Kasię, obserwował uważnie koleżankę. Najpierw rozmawiała spokojnie o czymś z chłopakiem, potem roześmiała się i zarumieniła. Chwilę później chłopak przysunął się do niej i objął ją ramieniem. Gdy chciała się odsunąć, nie pozwolił jej na to. Nie zwracał uwagi na jej protesty i nachalnie przyciągnął ją do siebie.
Z daleka było widać, że Dianie to nie odpowiada – można by rzec, że wręcz nie życzyła sobie tego. Protestowała, usiłując odsunąć większego od siebie o głowę chłopaka, który coraz bardziej na nią napierał.
Marcin zawahał się. Z jednej strony wiedział, że powinien pomóc dziewczynie, ale z drugiej nie wiedział, jak zareaguje. Mogła to być zwykła sprzeczka pary, ale równie dobrze mogło to być coś poważniejszego. Jednak gdy chłopak z całej siły pchnął drobną dziewczynę na kontener, nie miał już najmniejszych wątpliwości. Wstał i bez słowa skierował się w ich stronę.
– Zostaw ją – wycedził.
Chłopak nie zareagował. Diana wciąż usiłowała wyrwać się z jego uścisku, cicho pojękując z bólu.
Marcin odepchnął wyrostka od koleżanki, mrużąc oczy.
– Powiedziałem, że masz ją zostawić!
Ciemnowłosy chłopak nie pozostał mu dłużny – natychmiast ruszył do ataku, rzucając niecenzuralnymi wyzwiskami w jego stronę. Diana pisnęła, gdy wymierzył jeden cios prosto w twarz Marcina, który natychmiast chciał się obronić. Przeszkodziła mu Kasia, która podbiegła do nich i zaczęła ich rozdzielać.
– Wynoś się stąd! – warknęła do chłopaka, który, ku zdziwieniu wszystkich, pokornie się wycofał, opuszczając teren szkoły.
– W porządku? – spytała Kasia, chwytając go za ramię i uważnie przyglądając się jego twarzy.
Marcin nieco nieprzytomnie skinął głową. Nie czuł bólu po ciosie, który zadał mu chłopak. Martwił się o Dianę, która stała oparta o kontener z twarzą ukrytą w dłoniach. Widać było, że jest roztrzęsiona, przerażona. Nie dziwił jej się.
Spojrzał na nią badawczo i już miał spytać, czy ona czuje się dobrze, kiedy dziewczyna rozpłakała się i pobiegła w stronę parkingu, na którym cały czas stał samochód jej kierowcy. 

sobota, 13 października 2012

Rozdział 5

~Diana

Moją starszą siostrę bardzo ucieszyła porażka, którą odniosłam w szkole. Majka uznała za zabawny fakt, że nie mam już koleżanek, a koledzy w popłochu uciekają z sali, gdy się do nich zbliżam. Ona sama w szkole była bardzo lubianą i popularną dziewczyną, więc liczyłam na to, że coś mi doradzi… Nie chciałam więcej, żeby Marcin wybiegał z sali po moim podejściu do ławki, bo klasa już miała z tego niezły ubaw.
Bardzo chciałam zamienić się miejscem z tą nową, Kasią, i usiąść obok Konstantego. Kiedy obserwowałam ich na lekcjach tego dnia nasz dziwny kolega nie odezwał się ani słowem. Wolałabym siedzieć z nim w ciszy i oglądać jak rysuje coś w zeszycie, niż siedzieć w jednej ławce ze zniesmaczonym Marcinem.
Nowa koleżanka bardzo szybko sprawiła, że dziewczyny zapomniały o moim spięciu z Natalią. Wszyscy woleli teraz rozczulać się nad jej urodą i figurą, co mnie bardzo satysfakcjonowało. Zdecydowanie lepiej się czułam, gdy o mnie nie gadali…
Właściwie jedyną osobą w klasie, która nie zamieniła z Kasią ani słowa (prócz mnie oczywiście) był Marcin. Nawet gdy ta piękna blondynka podeszła do niego na przerwie i chciała z nim porozmawiać, odszedł, zupełnie ją ignorując. Moim zdaniem kolejny raz zachował się bardzo po chamsku i pokazał jakim jest gburem… Ale nie mogłam przecież nikomu tego powiedzieć.
Bartek jak zwykle czekał na mnie pod szkołą, oparty o nowego czarnego volkswagena. Mój samochód nie wyróżniał się niczym spośród tych wszystkich pięknych pojazdów na szkolnym parkingu… Jeśli nie liczyć tego, że jako jedyny był prowadzony przez szofera. Wszystko dlatego, że nie chciałam robić prawa jazdy, a tata nie zgadzał się, żebym jeździła gdziekolwiek komunikacją miejską. Aż głupio się przyznać, ale nigdy nie jechałam autobusem ani tramwajem… Kiedyś fakt posiadania szofera był fajny i lanserski, ale już miałam dość dojeżdżania z nim pod kino, gdy wychodziliśmy z klasą…
Mój szofer był w rodzinie niemal od zawsze. Jego tata był naszym ogrodnikiem, więc jako dziecko Bartek często plątał się po domu. Później, gdy poczciwy pan Dariusz zmarł, przejął jego obowiązki i został moim kierowcą. I choć był ode mnie pięć lat starszy i bardzo się różniliśmy, zawsze bardzo dobrze się rozumieliśmy… Do momentu, gdy znalazł sobie dziewczynę, a ja zostałam zgwałcona.
– Diana! Czekaj!
Obejrzałam się i zauważyłam Krisa. Nowy szkolny pracownik przeciskał się przez tłum wychodzących ze szkoły uczniów, usiłując podejść jak najbliżej mnie. Nie chciałam z nim rozmawiać… Wydawał mi się sympatyczny, był całkiem przystojny… Ale odrzucał mnie, bo był facetem. Teraz każdy mężczyzna mnie odrzucał i bezpiecznie czułam się tylko przy Bartku, który był dla mnie jak brat.
Przyspieszyłam kroku i wyminęłam grupkę dziewczyn z pierwszej klasy. Gdy podeszłam do samochodu, chłopak dogonił mnie i chwycił za ramię. Zadrżałam, wyrywając się z jego uścisku. Jego dotyk mnie parzył, lekkie muśnięcie bolało… Chciałam uciec ze łzami w oczach jak najdalej od niego.
– Spieszę się – rzuciłam łamiącym się głosem i szybko wsiadłam do auta.
– Co to za koleś? – spytał Bartek.
Wzruszyłam ramionami i wzdrygnęłam się, gdy zatrzasnął za sobą drzwi. Skuliłam się na siedzeniu pasażera, zapinając pas i kładąc torebkę na ziemi. Zrzuciłam buty, nogi położyłam na siedzeniu, a kolana podciągnęłam pod brodę. W takiej pozie czułam się ostatnio najbezpieczniej i gdybym mogła, siedziałabym tak całymi dniami.
Bartek zapalił silnik i ruszył z parkingu, obserwując mnie uważnie kątem oka. Czasem odnosiłam wrażenie, że domyśla się, dlaczego zachowuję się w taki sposób. Od lipca ograniczył nasze spotkania do minimum, a gdy już się spotykaliśmy, unikał kontaktu fizycznego. Momentami czułam się, jakby się mną brzydził tak samo, jak ja.
– Dobrze się czujesz? – spytał po chwili, gdy wyjechaliśmy na ruchliwą ulicę, a kiedy skinęłam głową, westchnął. – Jadłaś dziś coś? Jesteś blada…
Wzruszyłam ramionami. Nie przypominałam sobie, żebym tego dnia cokolwiek zjadła, ale nie byłam pewna. Ostatnio bardzo często zapominałam o tym, co robiłam wcześniej, nie potrafiłam się skupić nawet na czynności tak prostej i mechanicznej jak jedzenie… Już nie raz narobiłam sobie wstydu, gdy mówiłam, że coś zrobiłam a wcale tak nie było. Wszyscy wokół sądzili, że kłamię… A ja najzwyczajniej w świecie sama nie wiedziałam, czy wykonałam daną czynność.
– Masz dziś zajęcia z tańca?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Tak?
– Nie wiem… Pytam… – mruknął, skupiając się na drodze.
– Też nie wiem – przyznałam, wbijając wzrok w deskę rozdzielczą. – Jedziemy za szybko…
Bartek spojrzał na licznik, a potem na mnie.
– Jedziemy pięćdziesiąt na godzinę… Powiedziałbym, że wolno, ale przepisowo…
– Zwolnij – przerwałam mu, odwracając głowę w drugą stronę.
Zrobił jak kazałam, w końcu za to mu płacono. Słyszałam jak prycha z niezadowoleniem, ale nic nie powiedział.
Kiedyś lubiłam jeździć z nim szybko, najlepiej nieprzepisowo. Lubiłam adrenalinę, a on o tym wiedział. Był doświadczonym kierowcą, doskonale panował nad samochodem i nigdy nie spowodował wypadku. Ufałam, że dowiezie mnie całą do domu… Teraz wszystko się zmieniło.

Następnego dnia rano wcale nie miałam ochoty wstawać. Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę z tego, że teraz chodzenie do szkoły jest dla mnie koszmarem. Obserwowanie tych wszystkich ludzi, którzy po kątach śmiali się ze mnie, brak przyjaciół, nieukrywane obrzydzenie Marcina i nauczyciele, którzy nie szczędzili sobie uwag na temat zmiany w moim zachowaniu i wyglądzie… Nie miałam ochoty znosić tego na nowo.
Dziękowałam Bogu, że o tej godzinie nie było już w domu nikogo prócz Bartka, który, czekając na mnie, sprawdzał najnowsze wiadomości w Internecie. Za to uwielbiałam czwartki: tata szedł wcześnie do pracy, mama na plebanię pomagać fundacji, a Majka już dawno była na wykładach. Mogłam spokojnie, w absolutnej ciszy, przyszykować się do wyjścia i nie wysłuchiwałam kąśliwych uwag na temat mojego ubioru.
W szkole niestety już w wejściu zostałam zlustrowana spojrzeniami uczniów i nie obyło się bez kilku obelg pod moim adresem. Udając, że wcale ich nie słyszę, powlokłam się na piętro, by na resztę przerwy zaszyć się na parapecie w kącie korytarza.
– Hej, Diano…
Obróciłam się automatycznie, szukając źródła męskiego głosu, który wypowiedział moje imię. Nie musiałam szukać daleko – zaraz za mną stał Kris, którego poprzedniego dnia poznałam w łazience. W ręce trzymał małą różową różyczkę, którą natychmiast podsunął w moją stronę.
– Dla ciebie… Piękny kwiat dla przepięknej dziewczyny… – rzucił.
Bez słowa zmierzyłam go spojrzeniem, choć w duchu zrobiło mi się bardzo miło. Po chwili nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Już dawno nikt nie był dla mnie tak serdeczny.
– Dziękuję – mruknęłam, chwytając różę.
Odwzajemnił uśmiech. Wcześniej nie zauważyłam, jak przyjemne miał rysy twarzy. Krótkie brązowe włosy postawione na żel, uśmiechnięte brązowe oczy i opalona skóra… W tym momencie pewnie nie jedna dziewczyna z klasy zazdrościła mi rozmowy z takim chłopakiem…
Przez moment zapomniałam o tym, co mnie bolało i czego nienawidziłam. Odchodząc w stronę klasy, rzuciłam mu jeszcze jeden krótki uśmiech. 

piątek, 5 października 2012

Rozdział 4

JEŚLI NIE PRZECZYTAŁAM / SKOMENTOWAŁAM CZYJEGOŚ ROZDZIAŁU, NIE ZAJRZAŁAM NA BLOGA ZGODNIE Z OBIETNICĄ, PRZYPOMNIJCIE MI! Właśnie zaczęłam studia i mam zbyt wiele na głowie, więc możliwe, że o kimś zapomniałam. Nie krępujcie się i mnie upominajcie! ;) 
~Kasia

– Kaśka, wstawaj do cholery…
Leżąca na starym łóżku dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Westchnęła ciężko, zakrywając twarz poduszką.
– Miałeś mnie odwieźć do domu! – jęknęła. – Ojciec mnie zabije…
Siedzący obok chłopak ściągnął z niej pościel i klepnął ją w goły pośladek.
– Szmacisz się po nocach to nic dziwnego…
Kasia ponownie otworzyła oczy. Siedzący obok szatyn o łagodnych rysach często wypominał jej sposób, w jaki zarabiała pieniądze, choć tak naprawdę mało go to obchodziło. Gdyby przeszkadzało mu, że jest panienką do towarzystwa, już dawno by z nią zerwał.
Kiedy w nocy przyjechał po nią pod dom jej stałego klienta, nawet nie skomentował faktu, że jest kompletnie pijana i dopiero co spała z obcym mężczyzną w średnim wieku. Nie obchodziło go to, że się sprzedaje, dopóki informowała go o każdej wizycie u klienta.
– Zapłacił ci chociaż? – spytał, przysuwając się i natychmiast kładąc rękę na jej podbrzuszu.
– Przestań, nie mam ochoty na seks – warknęła, gwałtownie wstając z łóżka. – Tak, zapłacił.
Minęła leżące na ziemi ubrania i opakowanie po pizzy, udając się do obskurnej łazienki. Przemyła twarz zimną wodą i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Podkrążone oczy, potargane długie blond włosy, rozmazany makijaż… Zwykłe pozostałości po weekendowej pracy u pana Krzyżaka, ojca koleżanki ze starej klasy. Mimo tego, że wyglądała fatalnie, była z siebie zadowolona: w portfelu miała kolejne sto złotych i lada dzień zmieniała szkołę. Mogła być spokojna – żadna z dziewczyn z klasy nie dowie się o tym, w jaki sposób pracuje.
Ciągłe zmiany szkół i nie zawieranie bliższych znajomości w sąsiedztwie były jej sposobem na zachowanie tajemnicy. Póki co skutecznym, bo tylko ona i Karol wiedzieli, gdzie znika na całe noce. Zresztą, co tam inni… Najważniejsze, żeby nie dowiedział się o tym jej ojciec.
– Co powiesz ojcu? – spytał Karol, opierając się o futrynę.
Łazienka nie miała drzwi, więc wcale nie musiał wstawać z łóżka, żeby zadać jej pytanie. Doskonale wiedziała, że przyszedł tylko po to, by popatrzeć na jej półnagie ciało.
– To co zwykle… Impreza się przeciągnęła i zostałam na noc u Jolki. Nie będzie wnikał – rzuciła, rozczesując włosy.
Nigdy nie wnika i nic go nie interesuje… pomyślała z żalem.
Tęskniła za czasami, kiedy mieszkała z matką. Wtedy każdego dnia obserwowała, jak szykuje się na kolejne castingi, a potem razem z nią szła na plan zdjęciowy. Od najmłodszych lat podziwiała jej piękno i talent, chciała być taka jak ona… Chciała być aktorką, wszędzie rozpoznawaną pięknością, diwą z pierwszych stron gazet. Najlepiej ubraną kobietą roku, najładniejszą aktorką danego serialu…
Już w podstawówce starannie dobierała ubrania i brała udział w szkolnych przedstawieniach. Zapisywała się na kółka artystyczne, chodziła na lekcje dykcji. Później mama dostała angaż w USA i wyprowadziła się do nowego kochanka, a ona ponosiła porażkę za porażką na castingach do seriali. „Za gruba”, „za wysoka”, „za młoda”, „nie umiesz grać” mówili producenci i reżyserzy. Aż w kocu jeden z nich powiedział otwarcie: „bardziej nadajesz się do zarabiania ciałem”…
Karola poznała po tym feralnym przesłuchaniu. To jemu wyżaliła się ze swoich problemów, z nim straciła dziewictwo i przy nim poczuła, że w sumie seks to nic złego… A skoro może zarabiać na czymś, co sprawia jej przyjemność, to czemu nie?

– Co za wstyd! Spóźnić się pierwszego dnia do szkoły!
Kasia spojrzała na kierującego nowym oplem ojca z politowaniem. Zawsze pierwszego dnia się spóźniała i nikt nigdy nie miał jej tego za złe. To była jej taktyka, by nie zginąć z tłumie, zostać zauważoną. Jak przystało na przyszłą sławę, uwielbiała czuć na sobie spojrzenia innych. Sprawiało jej satysfakcję, gdy o niej szeptali.
Samochód łagodnie podjechał pod szkołę. Ojciec zgasił silnik i rozpiął pas. Kasia ze zdziwieniem obserwowała szykującego się do wyjścia tatę.
– No co? – spytał, gdy ich spojrzenia się spotkały. – Przecież idę z tobą…
– Chyba kpisz… – warknęła, szybko rozpinając pas i wyskakując na ulicę.
Nie zwracając uwagi na krzyczącego za nią ojca pognała do szkoły. W myślach modliła się, żeby jednak odpuścił i pojechał do domu.
Nienawidziła, gdy traktował ją jak dziecko, a robił to często. Chciał jej towarzyszyć wszędzie: u dentysty, w pierwszym dniu szkoły, w sklepie… Gdy kupowała swoje pierwsze stringi obserwował ją uważnie, pilnując, by wybrała najbardziej zabudowane, a na bal gimnazjalny sam wybrał jej sukienkę. Była ładna… Ale jednak wybrana przez niego. To sprawiło, że cały czar prysnął.
Gdy weszła na pierwsze piętro, natychmiast zwolniła kroku. Poprawiła ołówkową spódnicę, palcami przeczesała włosy i spojrzała na zegarek. Dopiero co zaczęła się lekcja… Miała jeszcze czas.
Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu toalety. Musiała wyglądać idealnie, czuć się komfortowo, tak, by inni mogli ją podziwiać. By dziewczyny zazdrościły, a chłopcy ją o niej marzyli.
Szła wzdłuż korytarza, uważnie przyglądając się wszystkim drzwiom. Wsłuchiwała się w stukot swoich obcasów, jakby chciała na jego podstawie zweryfikować, czy faktycznie porusza się lekko i z gracją. Gdy w końcu znalazła odpowiednie drzwi, pchnęła je lekko i z westchnieniem weszła do środka.
W kącie, na kremowych podłogowych płytkach, leżał młody szatyn. Był nieprzytomny i blady, na jego twarzy malował się grymas bólu. Bez większego zastanowienia podeszła uklęknęła obok, potrząsając jego ramieniem. Starała się zachować spokój, nie panikować, choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z czyimś zasłabnięciem. Trzęsącymi się rękoma zaczęła klepać go po policzkach. Odetchnęła z ulgą, gdy uchylił oczy.
– Co się stało? Jesteś naćpany? Chory!? Możesz wstać!?
Chłopak nie zareagował. Zamrugał powoli, po czym spojrzał na nią zdziwiony. Oczy miał przeszklone, ale z pewnością nie brał narkotyków. Wiedziała, jak wyglądał Karol na haju…
Usiadł i bezwładnie oparł się o ścianę, ciężko przełykając ślinę. Wyciągnęła z torebki wodę i podała mu odkręconą już butelkę.
– Pójdę po pielęgniarkę albo kogoś… – mruknęła, podnosząc się z ziemi.
Chłopak wziął łyka wody, a gdy usłyszał o pielęgniarce natychmiast wypluł zawartość ust i zaprotestował. Kasia ponownie ukucnęła obok niego, przyglądając mu się uważnie.
– Co się stało? – drążyła.
– Nic… Chyba przyćpałem… – podniósł się z ziemi i oddał jej butelkę. – Dzięki i nara…
Odprowadziła go wzrokiem do drzwi, przy okazji lustrując spojrzeniem. Nie wyglądał na ćpuna, raczej na porządnego chłopaka, który źle się poczuł. Był ubrany schludnie, ale na luzie, na rękach nie miał śladów po igłach. Nie miał żadnych objawów przedawkowania…
Pospiesznie poprawiła makijaż, otrzepała spódnicę i wyszła z łazienki, kierując się do sali, w której miała mieć lekcje. Chłopak szedł kilka metrów przed nią. Jakież było jej zdziwienie, gdy wszedł do sali z numerem, który życzliwa nauczycielka napisała jej kilka dni temu na kartce… 

piątek, 28 września 2012

Rozdział 3

~Tomek

Siedziałem w ciemnej ciasnej celi, wpatrując się w metalowe kraty. Byłem głodny, zziębnięty a przede wszystkim zły. Jak mogłem być tak głupi i dać się złapać! Kris tyle razy powtarzał, żebym nie handlował z Krychą. Mówił, że koleś jest podejrzany, że mu nie ufa i mam dać sobie spokój… ale ja oczywiście musiałem zrobić to po swojemu!
Nie dość, że zarekwirowali mi towar wart ponad pięć stów i zatrzymali „do wyjaśnienia”, to jeszcze mogli mnie wsadzić do paki. Nie wyobrażałem teraz sobie spotkania z ojcem. Zawsze mówił: „możesz robić wszystko: kraść, żebrać… ale nigdy nie bierz się za narkotyki!”. Kiedy pytał, skąd mam forsę, mówiłem, że coś ukradłem i sprzedałem. I wszyscy byli zadowoleni: on, że nie przychodzę po kasę do niego, a ja, że się nie czepia.
– Mogę zadzwonić? – spytałem siedzącego pod celą policjanta.
Spojrzał na mnie i prychnął.
– Przecież mam prawo do jednego telefonu! – obruszyłem się, kopiąc w kratę.
– Nie na mojej zmianie – rzucił, po czym ponownie na mnie spojrzał i uśmiechnął się szyderczo. – To znaczy… Telefon w tej chwili nie działa.
Zrezygnowany odwróciłem wzrok. Zastanawiałem się, ile lat dostanę za handel i posiadanie. Trzy? Cztery? W może coś w zawieszeniu… Z drugiej strony dziwiło mnie, że robili taki szum o kilka gramów kokainy. Kris opowiadał mi, że kiedyś załapali go z kilkoma kilogramami i nawet nie wzięli go na posterunek. A mnie, do jasnej cholery, musieli przyskrzynić!
– Najchętniej bym cię, gówniarzu, wsadził do paki – warknął ktoś zza krat.
Poznałem ten głos od razu. Należał do mieszkającego w moim bloku komendanta. Stary grubas był całkiem sympatycznym człowiekiem, o ile nie wchodziło mu się w drogę. No i trochę tępym, jeśli brać pod uwagę to, że cała dzielnica wiedziała, że w naszym blokowisku jest najwięcej dilerów, a on nic z tym nie robił.
Stał przed celą z pękiem wielkich kluczy w jednej ręce i moim plecakiem w drugiej. Miał zamiar mnie wypuścić. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
– Nie ciesz się tak. Nie ujdzie ci to na sucho… – rzucił klucze strażnikowi, który natychmiast podniósł się z krzesła i z miną męczennika zaczął otwierać moją celę. – Masz szczęście, że lubię twojego ojca…
Tak. Ubóstwiał ojca, bo mógł z nim pić po pracy. Bo ojciec załatwiał lewy alkohol i zawsze sprzedawał mu taniej. Bo przymykał oko, gdy stary świr zabierał jego żonę do siebie na noc…
Wyszedłem z celi i powlokłem się za komendantem do jego gabinetu, gdzie podał mi mój plecak i usiadł na miękkim obrotowym krześle. Wygrzebał z oznaczonej moim nazwiskiem teczki jakiś papier i podsunął mi go.
– Nie mogę zostawić tej sprawy bez echa, bo już masz kartotekę. Za rozboje, zgadza się?
Skinąłem głową. Doskonale pamiętałem, jak dwa lata temu posłaliśmy z Krisem do szpitala właściciela sklepu monopolowego na przedmieściach i zdemolowaliśmy mu budę, bo nie chciał nam sprzedać piwa na krechę. Mieliśmy pecha, że kiedy przewracaliśmy regał z chipsami do sklepu właśnie weszły gliny…
– Masz do odpracowania trzysta godzin w liceum numer dziesięć.

– Jestem tu na robotach publicznych, a nie w wojsku – wycedziłem, gdy woźny wręczył mi szczoteczkę do zębów i oznajmił, że mam nią wyczyścić wszystkie toalety i pisuary w szkole.
Starego wrednego dziada mało obchodziło to, że nie podoba mi się taki przydział obowiązków. Śmiejąc się złośliwie pod nosem wyszedł z łazienki, natychmiast kierując się do swojej kanciapy. Stojący obok mnie Kris chichotał pod nosem.
– Weź się ucisz – warknąłem, wrzucając szczoteczkę do śmietnika.
– Wyluzuj, dzieciak…
Zamknął drzwi łazienki i oparł się o nie, blokując tym samym komukolwiek wejście do środka. Wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych LMów, a gdy posłałem mu karcące spojrzenie, prychnął. Bądź co bądź byliśmy w szkole i gdyby nie był moim kumplem, pewnie zwróciłbym mu uwagę…
Kris był ode mnie starszy o dwa lata. Bardziej doświadczony w naszym fachu i życiowo. Mieszkaliśmy na jednym blokowisku i od kiedy pamiętam trzymaliśmy się razem. Miałem wielkie szczęście, że przygarnął mnie pod swoje skrzydła i wkręcił w biznes. Kris nikomu nie pomagał, więc czułem się wybrańcem. Byłem jego „dzieciakiem”. Często powtarzał, że pokłada we mnie wielkie nadzieje...
Usiadłem na parapecie i westchnąłem ciężko. Wcale nie chciałem spędzać sześciu godzin dziennie przez pięćdziesiąt dni roboczych w liceum dla bogatych kujonów. Oczywiście, miałem wybór. Zamiast tego mogłem posiedzieć 3 lata w więzieniu wśród niewyżytych gwałcicieli, zabójców i pedofilów.
– Ty sobie nie wyobrażasz, jakie masz szczęście, że tu trafiłeś, kretynie – rzucił Kris, wypuszczając z ust papierosowy dym.
Posłałem mu litościwe spojrzenie, a ten zaśmiał się.
– Jesteś tu jedynym dilerem, dzieciaku. Te bogate gnojki tylko czekają, aż znajdzie się ktoś, kto sprzeda im dragi – wyjaśnił, podchodząc do mnie.
Objął mnie ramieniem i spojrzał w przestrzeń przed sobą. Machnął ręką, zupełnie jakby chciał mi coś pokazać.
– To otwiera przed tobą wielkie możliwości…
Jakby się głębiej nad tym zastanowić, to miał absolutną rację. Dzieciaki z dobrych domów, których jedynym problemem było to, że rodzice mają ich gdzieś i wolą pracę… Tacy licealiści lubią dobrą zabawę. A dobra impreza w wypasionym domu jest jeszcze lepsza, kiedy jest na niej heroina i kokaina. Wtedy czują się jeszcze ważniejsi…
Drzwi łazienki otworzyły się i Kris natychmiast zabrał rękę z mojego ramienia. Niska szatynka w sportowej szarej bluzie spojrzała na nas ze zdziwieniem.
Zmierzyłem ją wzrokiem, uśmiechając się delikatnie. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna w takim stroju nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Średniej długości brązowe włosy opadały na ramiona, delikatnie okalając jej słodką twarz. Miała brązowe oczy i pełne jasne usta… Natychmiast zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby w bardziej kobiecych ubraniach. Zapewne jeszcze piękniej…
– Tu nie wolno palić – rzuciła cicho, posyłając Krisowi ponaglające spojrzenie.
Ku mojemu zdziwieniu, chłopak natychmiast wyrzucił papierosa za okno i uśmiechnął się do niej miło.
– I to jest damska toaleta…
Już otworzyłem usta, żeby wyjaśnić jej, dlaczego tam siedzimy, kiedy Kris stanął przede mną i zaczął uprzejmie przepraszać za wtargnięcie do łazienki. Rzucił coś o tym, że pracujemy w tej szkole, że już wychodzimy, ale nawet go nie słuchałem. Zasłonił mi widok na dziewczynę, zupełnie jakby chciał, żeby nie zwracała na mnie uwagi. Skłamał, że on też pracuje w tej szkole, co jeszcze bardziej działało mi na nerwy.
Po chwili pociągnął mnie za ramię i wyprowadził z łazienki, uśmiechając się do niej szarmancko.
– Co to było do cholery! – warknąłem, kiedy zamknął za mną drzwi.
– Ta laska jest niezła…
Byłem wściekły. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli jakaś dziewczyna podoba się i mnie, i Krisowi, to w ostatecznym rozrachunku z nim przegram. On był wysoki, przystojny i trzeba przyznać, że kiedy trzeba miał klasę. A ja? Średniego wzrostu dzieciak bez szkoły, bez przyszłości… Nic dziwnego, że dziewczyny zawsze wybierały jego. Żadna nie chciałaby dilera z kartoteką, a już zwłaszcza nie taka z dobrego domu.
Dziewczyna wyszła z łazienki. Chciała wyminąć Krisa, który niby przypadkiem zagrodził jej drogę.
– Jestem Kris… – wyciągnął w jej stronę rękę, którą ta niepewnie uścisnęła.
– Diana – odpowiedziała cicho.
– Mam nadzieję, że skoro już będę spędzał tu sporo czasu, to jeszcze się zobaczymy.
Znów wyszczerzył zęby w słodkim uśmiechu, a ta Diana spuściła wzrok i zarumieniła się.
Tylko ja wiedziałem, co kryje się za fałszywym uśmieszkiem Krisa… 

sobota, 22 września 2012

Rozdział 2

~Marcin

– Wykryliśmy chorobę na tyle szybko, że możemy zacząć leczenie bez pobytu w szpitalu – powiedział siedzący za eleganckim biurkiem lekarz.
Marta Król zadbała o to, żeby jej siostrzeniec trafił do najlepszego specjalisty w mieście. Mimo tego, że wejście do każdego kolejnego pomieszczenia w klinice sporo ją kosztowało, nie zniechęcała się. Liczyła na to, że dowie się, co jest przyczyną osłabienia nastolatka. Już od tygodni obserwowała u niego krwawienie z nosa, wymioty, siniaki i spadek masy ciała. Nie spodziewała się jednak, że chłopak ma raka.
Marcin rozglądał się po gabinecie z niecierpliwością. Oglądał wiszące na ścianach dyplomy, plakaty informacyjne i zdjęcia rzekomo wyleczonych pacjentów, którzy w geście wdzięczności obdarowali ramkami ukochanego lekarza. Był wdzięczny ciotce za pomoc i troskę, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jej starania i tak pójdą na marne. Nie miał ochoty słuchać bredni o procencie przeżywalności i skuteczności terapii ani o innych bzdurach, bo doskonale wiedział, jak to wszystko się skończy.
– Wydaje mi się, że kilka sesji chemioterapii i…
– Pan żartuje, prawda? – rzucił, po raz pierwszy spoglądając na lekarza.
Był to podstarzały gruby mężczyzna o świdrującym spojrzeniu i wybielanych zębach. Biały pognieciony fartuch opinał się na okrągłym brzuchu, a zza podciągniętego pod szyję kraciastego krawatu wylewała się fałda tłuszczu. Dotychczas był pewny siebie i uśmiechnięty, ale słowa nastolatka zbiły go z tropu.
– Marcin… – zaczęła ciotka karcąco.
– Nie będę chodził na chemię! – posłał siedzącej obok kobiecie wściekłe spojrzenie. – Nie pamiętasz jak cierpiała mama!? A i tak zmarła!
W gabinecie zapadła niezręczna cisza. Chłopak podniósł się gwałtownie z krzesła i wyszedł na korytarz. Natychmiast skierował się w stronę wyjścia z kliniki, ignorując biegnącą za nim ciotkę.
Nie chciał nawet słyszeć o takim leczeniu. Nie po tym, jak obserwował cierpiącą i umierającą na raka płuc matkę. Widział, jak wymiotuje po każdej sesji, jak płacze i zwija się z bólu. Wciąż miał przed oczami jej wypadające włosy, sztuczny uśmiech, gdy zapewniała go, że wyzdrowieje. Do teraz zastanawiał się, czy zabił ją rak, czy może wyczerpanie po leczeniu.
Usiadł na schodach przed kliniką i ukrył twarz w dłoniach. Leczony czy nie, i tak był skazany na śmierć.

– Gdzie dziś byłeś?
Marcin podał małemu Danielowi foremkę i westchnął. Nie mógł powiedzieć niespełna pięcioletniemu bratu, że jest poważnie chory. Malec nie miał nikogo bliskiego poza nim.
Chłopiec od ponad roku przebywał w domu dziecka. Po śmierci Natalii Maj ojciec postanowił ponownie założyć rodzinę. Nowa pani Maj była bardzo młodą osobą o skłonnościach do ciągłego wszczynania awantur. Zaraz po wprowadzeniu się do domu chciała zaprowadzić w nim swoje rządy. Wciąż narzekała na dzieci, których obecność bardzo jej przeszkadzała. Marcin uznał, że lepiej będzie, jeśli wyprowadzi się do ciotki nie dlatego, że chciał iść na rękę macosze, ale dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie mógł jej znieść. Ciągłe kłótnie, obrażanie jego zmarłej matki i Daniela tak działały mu na nerwy, że nie mógł postąpić inaczej. Nie przypuszczał, że ojciec ulegnie swojej nowej żonie i „pozbędzie się” Daniela, oddając go do domu dziecka…
Ciotka od pół roku bezskutecznie próbowała wywalczyć prawo do opieki nad malcem, a nawet go adoptować. Ze względu na to, że była panną pod pięćdziesiątkę, żaden urzędnik nie był jej przychylny.
– Musiałem załatwić coś na mieście – powiedział, obserwując jak mały blondynek robi babkę z piasku. – Jadłeś już obiad?
Chłopczyk uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Zabierzesz mnie na weekend do domu?
– No pewnie! Będziemy całe dwa dni razem! – odpowiedział Marcin, natychmiast uśmiechając się szczerze. – A już niedługo zabiorę cię stąd na zawsze…
Daniel uśmiechnął się szerzej, ukazując rządek równych mleczaków. Bardzo chciał wreszcie zamieszkać z bratem, który robił wszystko, żeby wyciągnąć go z domu dziecka. Urzędnicy postawili prosty warunek: najpierw musiał skończyć szkołę…

Pierwszy dzień w szkole nie różnił się dla niego niczym od pozostałych. Jak zawsze siedział sam na parapecie i obserwował rozmawiających o wakacjach uczniów. Oni nie wiedzieli o nim nic, on o nich prawie wszystko, choć z większością nie zamienił nawet zdania. Stojący pod ścianą Konstanty był wyobcowanym fanem mangi, dziewczyny interesowały się tylko modą, a ulubionym zajęciem chłopaków było przechwalanie się nowymi gadżetami i miłosnymi podbojami. Żadne z nich nie znało prawdziwego, ciężkiego życia…
Mimo tego, że nie udzielał się towarzysko, był na bieżąco z najnowszymi plotkami. Wiedział, że wszyscy mają go za narkomana, a tak naprawdę to większość z nich ćpała. Nie przeszkadzało mu to, jaką ma opinię w klasie, wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że nie trzymał się z nimi, nie był tematem plotek. W końcu ile mogli rozmawiać o tym, że samotnik z ostatniej ławki najprawdopodobniej zażywa narkotyki…
Ciocia bardzo ubolewała nad tym, że nie miał przyjaciół. Choć wciąż powtarzał jej, że woli mieć wolny czas dla Daniela, namawiała go by wychodził na imprezy lub po prostu zaczął udzielać się w towarzystwie. Kilka razy rozważał taką możliwość, ale teraz, gdy okazało się, że ma białaczkę, nie widział sensu w zawieraniu jakichkolwiek przyjaźni. Pogodził się z nadchodzącą śmiercią, a więcej bliskich osób oznaczało więcej wątpliwości o powodów do rozpaczania.
Stojący obok Damian i Wojtek właśnie rozmawiali o Dianie. Zwykle otoczona wianuszkiem chłopców i koleżanek dziewczyna teraz stała samotnie pod salą. Wyglądała na zamyśloną, trochę przybitą. Co dziwniejsze, nie była ubrana kobieco i modnie jak zawsze. Miała na sobie luźne ciuchy, który przywodziły Marcinowi na myśl dziewczęta z domu dziecka Daniela: zawsze pakujące się w kłopoty chłopczyce.
– Pewnie rzucił ją facet… – prychnął Damian, a Wojtek zaśmiał się szyderczo. – Zaraz znajdzie nowego… Takie laski zawsze kogoś mają.
Pewnie mają rację…, pomyślał i westchnął.
Był jeszcze bardziej zaskoczony, gdy dziewczyny z klasy zajęły miejsce Diany. Natalia wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, gdy jej przyjaciółka była zmuszona do szukania wolnego miejsca gdzieś indziej. Dla Marcina było oczywiste, że jest skazana na jego towarzystwo: jedyne wolne miejsce w sali, prócz tego w jego ławce, było obok Konstantego, który nigdy nie pozwoliłby komukolwiek na nim usiąść.
Zignorował kierującą się w jego stronę Dianę, wpatrując się w blat ławki. Nie tylko dlatego, że nie chciał utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego, co zmusiłoby go do rozmowy z nią, ale też dlatego, że zrobiło mu się słabo.
Spuścił głowę, opierając ją na rękach i z trudem przełknął ślinę. Nie pierwszy raz zupełnie niespodziewanie zbierało mu się na wymioty i kręciło w głowie. Nigdy jeszcze nie stało się to w szkole. Zawsze w takiej sytuacji kładł się na chwilę, zamykając oczy i usiłując myśleć o czymś przyjemnym. W klasie pełnej uczniów nie miał takiej możliwości. Miał wybór: albo zemdleć w sali albo natychmiast wyjść na korytarz.
Podniósł się z krzesła i szybko opuścił pomieszczenie. Resztkami sił dostał się do łazienki, choć nawet nie zwrócił uwagi na to, czy wszedł do damskiej czy męskiej. Natychmiast oparł się o umywalkę i odkręcił wodę w kranie. Przed oczami robiło mu się coraz ciemniej, nogi stawały się coraz bardziej bezwładne. W końcu poczuł, jak osuwa się na ziemię… 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przy okazji drugiego rozdziału chciałabym Wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze pod poprzednimi notkami :* Jesteście cudowni! :)
Przepraszam też, jeżeli nie zajrzałam (skomentowałam/przeczytałam -jak kto woli ;) ) na czyjegoś bloga. Jestem w trakcie nadrabiania zaległości ;) Bardzo byłabym wdzięczna, gdybyście przypomnieli mi o takich blogach - na GG (13177300) lub zwyczajnie w SPAMie ;) 

Chciałam też zaprosić Was na mojego drugiego bloga - http://after---dark.blogspot.com. Znajduje się na nim opowiadanie fantasy, którego trzecią już część właśnie zaczynam publikować, ale może ktoś da radę połapać się w całości lub zechce poczytać te archiwalne odcinki ;)

Postanowiłam też na początku każdej notki zaznaczać, czyją historię będzie opowiadać - myślę, że w ten sposób łatwiej będzie się Wam czytało ;)

Pozdrawiam Was wszystkich i baardzo dziękuję za obecność na blogu :) 

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 1

~Diana

Tata powiedział, że ofiara gwałtu sama sobie jest winna. Jego zdaniem to kobieta prowokuje sprawcę do takiego zachowania.
Wiedziałam, że to moja wina. Nie powinnam iść na imprezę w krótkiej spódniczce i obcisłej bluzce, a także wracać sama do domu. Kiedy w lipcu wychodziłam wieczorem z domu, tata upomniał mnie o ubranie. Przypomniał też, żebym przed wyjściem z klubu zadzwoniła po mojego kierowcę, Bartka. Ale ja, oczywiście, musiałam zrobić po swojemu.
Gdybym posłuchała taty, nigdy nie spotkałabym tego obrzydliwego starucha.
Od tamtej feralnej nocy nie wychodziłam na imprezy. Właściwie, to zupełnie zrezygnowałam z życia towarzyskiego. Całe wakacje spędziłam w zaciszu własnego domu i ogrodu, bez żadnego kontaktu z przyjaciółmi. Zawsze gdy dzwonili miałam „ważniejsze sprawy”. Nic dziwnego, że kiedy pierwszego września wróciłam do szkoły, nikt nawet mnie nie przywitał.
Stałam pod salą pośród dwudziestu siedmiu innych osób. Nie byli dla mnie obcy, ale też nie bliscy. Właściwie, byli mi całkowicie obojętni. Nikogo z nich nie obchodziło, że dusza towarzystwa, jaką byłam w poprzednim semestrze, stoi z boku wpatrzona w ziemię. Nawet moja najlepsza przyjaciółka wolała chichotać pod oknem i posyłać tęskne spojrzenia przechodzącym chłopakom, niż podejść i spytać, co u mnie.
Nie mówię, że bym jej powiedziała, bo nie zrobiłabym tego. Ale przynajmniej wiedziałabym, że chociaż jednej osobie moje cierpienie nie jest obojętne.
Stałam się jedną z trzech osób w klasie, które nikogo nie obchodziły. Nagle spadłam z pierwszego miejsca towarzyskiej listy na ostatnie. Zupełnie jak Konstanty, który zachowywał się jakby chodził do podstawówki: nosił śniadaniówkę z Atomówkami, czytał Harry’ego Pottera i próbował nawiązywać z resztą klasy konwersacje na temat najnowszego odcinka japońskiej bajki, o której żaden normalny uczeń liceum nie słyszał. Byłam odsunięta jak Marcin, który choć przystojny i całkiem normalny, nie chciał mieć nic wspólnego z resztą licealnego społeczeństwa i któremu nigdy nawet nie przyszłoby na myśl, żeby zniżyć się do naszego poziomu i wdać się w jakąkolwiek rozmowę.
Nikomu nie powiedziałam o tym, co mnie spotkało, bo i po co… Czy ktoś cofnąłby czas? Czy ktoś dorwałby tego nachalnego starucha i wymierzył mu odpowiednią karę? Wątpię… Opowiadając o tym tylko narobiłabym sobie wstydu. Nie chciałam stać się dla nich wszystkich równie brudna jak dla siebie.
Od lipca bezustannie usiłowałam wmówić sobie, że to nie była moja wina. Chciałam zapomnieć, tłumacząc sobie, że to mogła być każda. Bezcelowo, dzień w dzień, próbowałam na nowo zaakceptować swoje odbicie w lustrze, wybaczyć samej sobie. Nie potrafiłam…
Odczekałam aż cała klasa wejdzie do sali. Przepuściłam w drzwiach nawet Konstantego, który z uśmiechem przedszkolaka pognał do środka. Włożyłam ręce do kieszeni szerokiej szarej bluzy, po czym zgarbiłam się i weszłam do środka.
Od razu poczułam na sobie spojrzenia innych, a do moich uszu dobiegły szepty. „Patrzcie jak się ubrała!”, „To na pewno Diana?”. Westchnęłam. Mieli absolutną rację. Dawne szpilki, obcisłe rurki i kobiece bluzeczki z najmodniejszych sklepów zastąpiłam zwykłymi workowatymi bluzami i nijakimi tanimi spodniami. Zwykle idealnie ułożone brązowe włosy teraz były spięte w niezdarny kucyk, a perfekcyjny makijaż ograniczyłam do minimum. Nie chciałam więcej kusić losu…
Zajęłam swoje stare miejsce w trzeciej ławce pod oknem, tuż przy Natalii. Przyjaźniłyśmy się od podstawówki, zawsze siedziałyśmy razem. Rozumiałyśmy się bez słów. Wystarczyła jedna noc, żeby wszystko się zmieniło.
– Wyglądasz okropnie! – rzuciła siedząca w drugiej ławce Sandra.
Nie odpowiedziałam. Wbiłam wzrok w ławkę, starając się nie pokazywać smutku.
– Wiecie, w Kołobrzegu poznałam super faceta… – wtrąciła Natalia, zupełnie jakby chciała w ten sposób oderwać dziewczyny od zainteresowania moją osobą.
Natychmiast została zalana potokiem pytań o tajemniczego chłopaka, a ja przeniosłam wzrok na nią i udawałam, że ta historia mnie zainteresowała. W rzeczywistości miałam gdzieś to, że całowała się z nim na plaży. Kiedy opowieść zaczęła nabierać rumieńców poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Seks, pocałunki, nagość… Przed oczami stanęły mi sceny z tamtego lipcowego wieczoru. Zrobiło mi się niedobrze, a oczy zapiekły od napływających łez.
– Gówno mnie obchodzi, że zeszmaciłaś się z jakimś przypadkowym gościem – warknęłam nieprzytomnie.
Dziewczyny wymieniły zdziwione spojrzenia. Sama nie wierzyłam w to, co powiedziałam.

Po powrocie do domu chciałam jak najszybciej zniknąć w swoim pokoju. Nie miałam ochoty rozmawiać z rodzicami, pomagać mamie przy obiedzie. Wiedziałam, że muszę, ale nie chciałam. Odetchnęłam z ulgą kiedy udało mi się przemknąć na górę i bezszelestnie zaszyć pod kołdrą.
Od lipca bardzo często siadałam na parapecie i, okryta kołdrą, obserwowałam z góry ulicę. Właściwie to tylko patrzyłam na przechodzących ludzi i zastanawiałam się, czy którekolwiek z nich przeżyło to, co ja. Nikomu nie życzyłam takiego cierpienia i upokorzenia.
– Di? Już wróciłaś?
– Tak, mamo…
W odbiciu w szybie widziałam, jak spogląda w stronę wiszącej na szafie nowej białej bluzki z bufkami. Kupiła mi ją specjalnie na rozpoczęcie roku szkolnego. Wiedziała, że mi się spodoba. I naprawdę, podobała mi się. Tyle, że nie byłam w stanie jej założyć. Była elegancka, ale mimo to młodzieżowa i modna. Idealnie pasowałaby do niej ołówkowa spódnica z wysokim stanem i szpilki na platformie z odkrytymi palcami. Nie mogłam sobie pozwolić na taki ubiór…
– Zaraz zejdę pomóc przy obiedzie – rzuciłam, podciągając kołdrę pod szyję.
– Nie musisz… Ale powiedz mi, co się z tobą ostatnio dzieje.
Westchnęłam. Nie mogłam jej powiedzieć, że nie jestem dziewicą: mimo tego, że straciłam cnotę nie z własnej woli, to rodzice z pewnością wściekliby się. To było wbrew wszelkim zasadom obowiązującym w naszym domu.
– Nic, ja… Martwię się nadchodzącą maturą. To wszystko.
Mama pokiwała głową i wyszła z pokoju.
Tak bardzo chciałam jej powiedzieć… wyżalić się, wysłuchać jej mądrych rad. Nie mogłam. Bałam się usłyszeć od własnej matki, że zhańbiłam się na własne życzenie.
Mama od kilkunastu lat działała w przykościelnym kółku pań domu. Co tydzień spotykała się z innymi gospodyniami i księdzem, by porozmawiać o życiu rodzinnym, problemach, wymienić się spostrzeżeniami i poradami. Młody wikary cały czas wpajał im zasady życia rodzinnego w zgodzie z Bogiem, mówił jak radzić sobie z problemami i jak wychowywać dzieci, żeby wyrosły na porządnych chrześcijan. W sumie, były to całkiem rozsądne rzeczy. Mama nieraz mówiła, że ksiądz Wojciech doradzał jakiejś pani, jak ma pomóc uzależnionemu synowi, albo innej, co ma zrobić, żeby uniknąć kłótni z mężem. Nigdy jednak nie wspominali o ofiarach gwałtu…

 Kiedy następnego dnia weszłam do sali od języka polskiego moje miejsce było już zajęte. Dziewczyny poprzysiadały się tak, że wolne krzesła pozostały jedynie obok Konstantego i Marcina. Mogłam się tego spodziewać, po tym co powiedziałam na rozpoczęciu roku. Wszystkie mnie znienawidziły.
Posłałam Konstantemu proszące spojrzenie. Zdecydowanie wolałam usiąść obok niego w trzeciej ławce niż w ostatniej z Marcinem, bo najzwyczajniej w świecie nie widziałam z daleka. Moje nadzieje legły w gruzach, gdy chudzielec w powyginanych okularach z impetem rzucił plecak na wolne krzesło.
Powlokłam się w stronę ostatniej ławki, usiłując zignorować obserwujących mnie kolegów z klasy i uśmiechające się złośliwie dziewczyny. Marcin nawet nie zauważył, kiedy podeszłam do jego ławki. Opierał głowę na rękach, wpatrując się w blat ławki. Przygryzał wargę, wyglądał na zdenerwowanego. Odniosłam wrażenie, że to przeze mnie, bo kiedy postawiłam torebkę na ławce, poruszył się niespokojnie.
– Mogę… – zaczęłam cicho.
Nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł się gwałtownie z krzesła i wybiegł z sali.
– Głupi ćpun… – mruknął siedzący niedaleko Karol.
Usiadłam na wolnym miejscu i westchnęłam.
Świetnie… Jakby moich problemów było mało, od teraz miałam na większości lekcji współpracować z narkomanem...

niedziela, 9 września 2012

Pilot


Szłam ciemną ulicą, cicho płacząc. Rozdarta koszulka powiewała na wietrze, odsłaniając moje obolałe ciało. Nogi miałam jak z waty, kręciło mi się w głowie. Pragnęłam zniknąć, umrzeć. Z każdym krokiem życie stawało się dla mnie coraz bardziej obojętne.
Dotarłam do domu i od razu skierowałam się do łazienki. Unikałam spojrzenia w lustro, natychmiast zrzucając brudne ciuchy. Chciałam jak najszybciej wejść pod prysznic, zmyć z siebie brud, wstyd, jego zapach i ślady rąk. Wciąż czułam jego nieświeży oddech, słyszałam ciężkie dyszenie.
Usiadłam w brodziku i chwyciłam się za głowę. Lecąca z prysznica woda wcale nie przynosiła ulgi. Starałam się nie myśleć o wydarzeniach tego wieczoru, lecz gdy zamykałam oczy, widziałam jego twarz. Zupełnie, jakbym z boku oglądała scenę dokonanego na mnie gwałtu…

***

Młody chłopak siedział w poczekalni w prywatnej klinice. Nerwowo tupał nogą, wpatrując się nieprzytomnie w lśniące płytki. Odbijające się w nich postacie obserwowały go uważnie. Ich rozmowy skutecznie zagłuszała muzyka płynąca ze słuchawek. Siedząca obok ciotka poklepała go po ramieniu, ale nawet na nią nie spojrzał.
O czym chciała z nim porozmawiać? O pogodzie? O tym, co zjedzą na kolację? Czy może chciała spytać o oceny, podczas gdy on zastanawiał się, ile jeszcze życia mu zostało…?
Sześć miesięcy, rok, a może dwa lata… nieważne, ile. To były tylko liczby. Wcale nie chciał czekać na szczegółową diagnozę. Wystarczyło mu to, że już w czasie badania lekarka powiedziała, że ma białaczkę. Już wiedział, że pozostało mu niewiele czasu…

***

– Masz?
Podniosłem głowę. Chłopak, który właśnie stanął obok ławki wpatrywał się we mnie wyczekująco. Sięgnąłem do kieszeni baggy jeansów i chwyciłem znajdującą się w nich małą torebeczkę.
– Najpierw forsa – rzuciłem twardo, odwracając głowę.
Tego właśnie nauczył mnie Kris. Najpierw forsa, potem towar. I nigdy nie patrzeć na klienta, kiedy przychodzi z hajsem. Należy stwarzać pozory, że wcale nie robi się z nim interesów, żeby nikt z przechodniów się nie zorientował.
Facet podsunął mi kopertę na ławkę. Chwyciłem ją i zajrzałem do środka. Równe pięć stów. Wyciągnąłem z kieszeni torebeczkę z białym proszkiem i podałem mu od niechcenia, wciąż wpatrując się przed siebie. Poczułem, jak odbiera ode mnie towar i coś metalowego zacisnęło się na moim nadgarstku.
Kajdanki.
– Pójdziesz ze mną, dzieciaku…

***

Szczupła blondynka stanęła pod drzwiami świeżo wyremontowanego domu. Obciągnęła zbyt krótką lateksową spódniczkę i lekko poczochrała włosy. Westchnęła i nadusiła na dzwonek.
Mężczyzna, który otworzył jej drzwi, uśmiechnął się szeroko, co tylko uwydatniło jego zmarszczki. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się sztucznie, wchodząc do środka. Znała ten dom, wiedziała gdzie iść. Nie zwracała uwagi na bogaty wystrój, markowe meble i rodzinne zdjęcia na ścianach. Skierowała się na piętro, a gdy tylko stanęła w drzwiach sypialni, grube twarde ręce spoczęły na jej pośladkach.
Nie zareagowała. Odwróciła się i zaczęła cotygodniową pracę…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest i prolog! :) Nie spodziewałam się, że dodam go tak szybko od założenia bloga, ale doskonale wiem, że w tym tygodniu będę miała mało czasu (mój siostrzeniec potrzebuje niani i będzie obchodził swoje drugie urodziny! :) ).
Mam nadzieję, że chociaż kilku osobom moje nowe-stare opowiadanie przypadnie do gustu ;) Nie wiem, ile uda mi się je pociągnąć - to już drugie podejście ;) 
Jeśli ktoś chce być informowany o nowych postach - piszcie śmiało! :) Powiadomienia wysyłam przez komentarze, GG, pocztę e-mail :) Możecie być także informowani o nowych notkach przez subskrypcję e-mail (patrz dół strony -> powiadomienia przychodzą następnego dnia o 6 rano), oraz w platformie Blogger przez funkcję obserwacji bloga ;) 

- Zapowiedź -


Czworo nastolatków.
Każde z nich cierpi w inny sposób i z innego powodu. Każde skrywa inną wstydliwą tajemnicę.
Kiedy ich losy łączą się, postanawiają wreszcie wyznać swoje sekrety.
Czy poradzą sobie ze swoimi problemami? Czy zdołają pomóc sobie nawzajem?



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Blog jest w budowie. Opowiadanie ukaże się niedługo. 
Zapraszam do zapisów do obserwujących. 
Jeśli chcesz zostać poinformowany o pierwszej i każdej następnej notce - napisz mi o tym w komentarzu.