Miałam ostatnio naprawdę wiele na głowie (studia, dom, prowadzenie 3 blogów na raz też nie jest łatwe...), dlatego trochę zaniedbałam Wasze blogi, ale NADRABIAM!
Przypominajcie mi o sobie ;)
~Marcin
Ulubionym
zapachem, kojarzącym się Marcinowi z dzieciństwem, były perfumy jego matki.
Będąc małym chłopcem uwielbiał wtulać się w nią i wdychać tę niezwykłą
kompozycję zapachową: sandałowiec, jaśmin, narcyz, róża i wanilia… Dzięki niej
do teraz potrafił bez problemu przywołać do siebie wspomnienia z dzieciństwa.
Ilekroć czuł je w jakimkolwiek miejscu, ogarniał go niezwykły wręcz spokój.
Dokładnie
jak tego dnia na lekcji wychowawczej.
Wpatrywał
się w ławkę, rozmyślając o siedzącej obok Dianie i śladach po nieudanej próbie
samobójczej na jej ręce, gdy nagle do jego nozdrzy doszła woń matczynych
perfum. Mimowolnie zamknął oczy i westchnął, pozwalając wyobraźni przenieść się
w dawne czasy...
Śliczna czarnowłosa kobieta
siedziała w fotelu w kącie słonecznego salonu. Na jej dobrze zarysowanych
czerwonych ustach widniał delikatny uśmiech, a głębokie niebieskie oczy
błądziły po pożółkłych kartkach książki, którą trzymała ręku. Trzynastoletni
Marcin siedział na puszystym dywanie. Z zapałem rysował rysikiem po białej
kartce, którą chwilę temu wyciągnął z kserokopiarki ojca. Co kilka sekund
przerywał kreślenie, by z zaciekawieniem i pasją spojrzeć na matkę. To ją rysował.
Monika Maj na chwilę przestała
czytać i znad książki spojrzała na syna. Uśmiechnęła się szerzej i pokręciła
głową z niedowierzaniem.
– Cały dzień rysujesz…
Marcin podniósł głowę znad kartki
i uśmiechnął się do matki najszerzej jak umiał. Kochał rysować, zwłaszcza ją.
Była dla niego taka piękna, idealna… Tak bardzo ją kochał, że nie wyobrażał
sobie życia bez niej. Chciał, by jego przyszła żona była taka jak mama – nie
tylko pod względem wyglądu, ale głównie charakterem. Żeby była tak delikatna,
uśmiechnięta, żeby miała tak dobre serce jak ona…
Ktoś
szturchnął go w ramię. Przebudzony z zamyślenia podniósł głowę i rozejrzał się
po sali. Uczniowie powoli wychodzili na korytarz, z którego dobiegał gwar
zwiastujący przerwę.
Kasia
stała za nim, czekając, aż podniesie się, by wyjść z już prawie pustej klasy.
Zapach matczynych perfum rozpłynął się w powietrzu, co wywołało u niego nagły
przypływ nostalgii. Z nadzieją wciągnął powietrze nosem, lecz jedynym zapachem,
jaki dotarł do jego nozdrzy, był odór nieodgrzybionej klimatyzacji.
– No
chodź już! – popędziła blondynka, ponownie klepiąc go w ramię.
Marcin
podniósł się i wolnym krokiem skierował w stronę drzwi. Wciąż rozmyślał o
perfumach mamy. Zapach, który poczuł w sali, był realny, więc któraś z
dziewcząt musiała używać dokładnie takich samych perfum. Już wiedział, że to
nie Kaśka, bo idąc z nią korytarzem w stronę schodów już ich nie czuł.
Tomek
czekał na niego między trzecim a czwartym piętrem. Swobodnie opierał się o
parapet, trzymając ręce w kieszeniach szerokich spodni z krokiem w kolanach.
Marcin westchnął i bez wahania podszedł do niego, zostawiając Kaśkę samą wśród
uczniów z innych klas. Wiedział, że postępuje niezbyt sympatycznie, ale musiał
porozmawiać z Tomkiem. To on był jego ostatnią deską ratunku.
–
Masz? – spytał, witając się z chłopakiem uściskiem dłoni.
– Forsa
jest?
Marcin
sięgnął do kieszeni i wydobył z niej portfel, dyskretnie wręczając chłopakowi
sporą sumę pieniędzy. Doskonale wiedział, że przepłaca... Ale pilnie
potrzebował morfiny.
Ból,
który odczuwał ostatnimi dniami, stawał się nie do zniesienia. Nie miał jednak
zamiaru informować o tym ciotki, bo ta od razu zawiozłaby go do szpitala.
Chciał zachować się jak prawdziwy mężczyzna, umrzeć z godnością z dala od
lekarzy i chemii, która tylko odwlekłaby o parę tygodni to, co nieuchronne.
Tomek
wręczył mu siateczkę z nadrukiem firmy odzieżowej, w której było ukrytych kilka
przezroczystych flakoników, strzykawek i igieł.
–
Młody, uważaj – mruknął Tomek, ponownie chowając ręce do kieszeni. – To
straszne świństwo...
Gdy
zadzwonił dzwonek Tomek natychmiast zszedł na dół, zostawiając zamyślonego
chłopaka samego na półpiętrze.
Marcin
chwilę wpatrywał się w stojącą na schodach Kaśkę. Długonoga szczupła blondynka
właściwie wcale nie była w jego guście, ale nie mógł powiedzieć, że nie jest
atrakcyjna. Miała kształtną pupę, uwodzicielskie spojrzenie, tajemniczy
uśmiech. Była wystarczająco seksowna, żeby mógł pozwolić sobie na chwilę
zapomnienia. Zwłaszcza, że już niedługo miał umrzeć...
–
Chodź... – mruknął, podchodząc do niej i pociągając ją za rekę w stronę
najbliższej toalety. – Mam ochotę się zabawić...
–
Jesteś największą egoistką, jaką znam… – wycedził Marcin, opierając się o maskę
swojego samochodu.
Chodząca
w kółko po parkingu Diana gwałtownie zatrzymała się i posłała mu wściekłe
spojrzenie.
–
Nikt nie pytał cię o zdanie – odparowała, obracając się na pięcie i znów
zaczynając maszerować przed siebie.
Marcin
pokręcił głową z dezaprobatą. Wciąż nie potrafił zrozumieć, jak mogła chcieć
odebrać sobie życie! Pochodziła z dobrego domu, bez przemocy, patologii… Miała
wszystko, czego mogła zapragnąć i jeszcze wpadła na tak głupi pomysł. Podczas
gdy on i wiele innych osób codziennie modlili się o życie, Diana ot tak po
prostu chciała się zabić!
Sam
nie wiedział, dlaczego zgodził się poczekać z nią pod szkołą za kierowcą. Już
dawno mógłby być w domu, wypoczywać albo odwiedzić Daniela… Ale wolał zostać z
nią.
Coś
w środku podpowiadało mu, że Diana tego właśnie potrzebuje – opieki, poczucia
bezpieczeństwa. Nie bez powodu poprosiła o towarzystwo właśnie jego. Być może
przy nim czuła się dobrze, spokojnie, a przecież w takim wypadku nie mógł jej
odmówić swojej obecności.
Mimo
tego, co chciała ze sobą zrobić, Marcin lubił ją bardziej niż kiedyś. Wcześniej
była królową mody, najpopularniejszą dziewczyną w szkole, która wszystkich
miała za gorszych od siebie. W tym roku szkolnym stała się kimś zupełnie innym
– spokojną, nieśmiałą, kruchą i wiecznie wystraszoną istotką, którą wręcz
należało chronić. Delikatną kobietką, z którą chciał przebywać żeby czuć się
potrzebnym.
–
Pewnie, że nie… Bo tobie zawsze mówi się to, co chcesz usłyszeć – mruknął,
zakładając okulary przeciwsłoneczne.
Dziewczyna
prychnęła, usiłując zignorować jego słowa.
–
Swoją drogą, piękne blizny ci zostaną… Takie kobiece – rzucił, spoglądając na
dziewczynę z rozbawieniem.
–
Nic ci do tego! – warknęła, odwracając się do niego z impetem. – Zachowaj te
durne uwagi dla siebie!
Jej
twarz poczerwieniała ze złości, a w oczach pojawiły się łzy. Odetchnęła
głęboko, próbując się uspokoić.
Marcin
westchnął, zakładając ręce na piersi. Kiedyś Diana lepiej znosiła krytykę,
potrafiła odeprzeć atak, a teraz? Tak po prostu zbierało jej się na płacz. Zrobiło
mu się żal dziewczyny – zdecydowanie działo się z nią coś niedobrego.
Bez
większego zastanowienia podszedł do Diany i delikatnie ją przytulił. Ku jego
zaskoczeniu nie oponowała, lecz wtuliła się w niego i rozpłakała jak dziecko.
Nagle
jeszcze bardziej chciał się nią zaopiekować, wspierać, bronić. Jej łzy i cichy
szloch podziałały na jego opiekuńczą naturę jak płachta na byka. To, że oparła
głowę na jego torsie, a łzy wsiąkały w jego koszulkę potraktował jak ciche
przyzwolenie na zaopiekowanie się nią. Mimo tego, że niecałe trzy godziny
wcześniej współżył z Kaśką w toalecie, teraz nie potrafił się powstrzymać i
pochyliwszy się lekko nad Dianą, złożył krótki delikatny pocałunek na jej
wilgotnych od łez ustach.