~Tomek
Było
mi go żal. Tak cholernie żal, że nie potrafiłem tego opisać… Dzieciak-lekoman z
dobrego domu, któremu najwyraźniej zwykłe narkotyki już nie wystarczały. Nie
mam pojęcia, dlaczego zgodziłem się załatwić mu morfinę… Może dlatego, że dużo
płacił? Wiem, że nie powinienem tego robić – mogłem odmówić albo chociaż
sprzedać mu jakiś trefny towar. Mogłem, ale tego nie zrobiłem.
Koleś
miał w oczach coś dziwnego… Nie objawy głodu narkotykowego czy niedosytu.
Widziałem tam ból i obłęd, zupełnie jakby strasznie cierpiał. Jakby potrzebował
tego leku nie do ćpania, ale żeby pozbyć się bólu.
–
Jesteś idiotą – oświadczył bez emocji Kris, siadając na ławce pod blokiem.
Westchnąłem.
Wiedziałem, że ma rację.
–
Umawialiśmy się, że nie robimy ryzykownych interesów! – warknął po chwili.
Miałem
gdzieś, to co mówił. Dla mnie cały ten handel był jednym ryzykownym interesem… Dlaczego
więc nie miałem sprzedawać dragów akurat TEMU gościowi? Bo Kris dostał od niego
bęcki, to miałem stracić klienta? W życiu…
W
ciągu tego miesiąca zarobiłem naprawdę niewiele – od kiedy pół dnia
przesiadywałem wśród tych bogatych gnojków, a całe osiedle dowiedziało się, że
„wpadłem”, prawie w ogóle nie miałem klientów. Kris w czasie swego pobytu w
szkole zwerbował wszystkie ćpające dzieciaki jako swoich klientów… Mi ostał się
jeden jedyny Marcin. Był moim wybawieniem: tylko dzięki niemu jeszcze
zarabiałem, a co za tym idzie – miałem kasę na ciuchy.
Gdybym
tylko miał forsę, nie musiałbym być dilerem i się narażać. Zawsze chciałem mieć
bogatych rodziców, fajną wakacyjną pracę jak te dzieciaki… A zamiast tego tynk
z sufitu w pokoju sypał mi się na głowę i rodzice oczekiwali ode mnie, że będę
chodził w podartych spodniach przez kilka lat, żeby tylko mieli kasę na
chlanie. Bułki na śniadanie? Marzenie… W naszym domu panowała zasada jak sobie coś załatwisz, to zjesz…
Pamiętam
jakby to było wczoraj… Miałem siedem lat i właśnie zaczynałem naukę w
podstawówce. Wszystkie dzieci przyszły na rozpoczęcie roku w śnieżnobiałych
koszulach, spodniach od garnituru, niektóre dziewczynki w przepięknych
sukienkach. Stałem jak wryty, obserwując te śliczne eleganckie dzieci. Było mi
strasznie głupio, bo nie miałem takich czystych i drogich ubrań. Jako jedyny
byłem ubrany w czarne dresowe spodnie i poszarzałą koszulkę polo.
Następnego
dnia podczas śniadania doznałem kolejnego rozczarowania… Usiedliśmy wszyscy
razem przy wielkim stole na stołówce i każdy wyjął swoją śniadaniówkę.
Dosłownie każdy – oprócz mnie… W czasie gdy dzieciaki z klasy wyciągały ze
swoich kolorowych pudełek kanapki z szynką, bułki z Nutellą, batony i owoce, ja
męczyłem się z reklamówką z Biedronki,
w którą mama zawinęła jedną, niezbyt świeżą parówkę. Kiedy sytuacja powtarzała
się przez kolejne parę dni, dzieci zaczęły się ze mnie śmiać. Wtedy przysiągłem
sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, nie będę zależny od rodziców.
Nie
chciałem być pośmiewiskiem innych. Nie chciałem, żeby się ze mnie śmiali,
obgadywali po kątach, mieli pożywkę z mojej biedy. Dlatego bardzo szybko
zacząłem przychodzić do szkoły z bułką z Nutellą, jak inni. Nie dlatego, że
mama zrobiła. Dlatego, że sam sobie załatwiłem.
Właśnie
w taki sposób, już jako siedmiolatek, uzależniłem się od nielegalnych występków
i interesów. Zaczęło się od niewinnej kradzieży ze spożywczaka…
Dziwne
dla mnie było to, że kiedy mój młodszy brat poszedł do szkoły, codziennie
dostawał obfite śniadanie z deserem i sokiem w kartoniku. Zawsze chodził w
czystych ciuchach, miał nowe, sprawne zabawki, nigdy nie zaznał biedy w naszym
domu. W jego pokoju zawsze było czysto, schludnie, okno było szczelne. To ja nosiłem
stare szmaty, ja nie miałem co jeść, ja spałem na rozklekotanym łóżku w pokoju
z grzybem na ścianie.
Handel
narkotykami był dla mnie życiową szansą.
Bez
większego wysiłku zarabiałem wielkie pieniądze. Musiałem tylko znaleźć klientów,
w czym na początku pomagał mi Kris. Ot, cała filozofia…
–
Zobaczysz, ten gówniarz cię podkabluje! – rzucił Kris, wyciągając z kieszeni
szlugi.
Nie
chciało mi się w to wierzyć. Marcin potrzebował morfiny. Nie podkablowałby
swojego dostawcy.
Chyba,
że to była tylko taka gra… Że wcale nie musiał jej brać – po prostu chciał mnie
sprawdzić, a potem wykończyć, donosząc na mnie na policję!
Byłem
rozbity. Bałem się trafić do kicia. Kris mógł go przejrzeć, tak, jak przejrzał Krychę.
Jednak równie dobrze mógł mi zwyczajnie zazdrościć… żaden klient nie płacił mu
tyle, co Marcin mnie. Może po prostu z zawiści chciał mnie pozbawić najlepszego
i zarazem jedynego klienta.
Nie…
Nie mógłby tego zrobić. Przecież to on mnie w to wszystko wkręcił, pomagał mi,
kiedy inni mieli moje problemy gdzieś. Z pewnością nie chciał mi zaszkodzić.
Postanowiłem
przemyśleć to wszystko na osobności. Wstałem z ławki i pożegnawszy się z
kumplem oddaliłem w stronę ulicy.
Na
dworze coraz bardziej się ściemniało. Powoli na mieście zaczęły się pokazywać szemrane
typy, dzieciaki z patologicznych rodzin i prostytutki. Przechodziłem obok nich
obojętnie, trzymając ręce w kieszeniach i rozmyślając nad całą tą sytuacją. W
końcu doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie mogę zrobić niczego konkretnego
– albo zaufać jednemu, albo drugiemu i po prostu ryzykować.
W
pewnym momencie zauważyłem w oddali znajomą postać. Wszystkie dziewczyny
stojące na chodniku były tu stałymi bywalczyniami, ale tę widziałem po raz
pierwszy i od razu poznałem z daleka. Blond koleżanka Marcina w krótkiej
spódniczce z lateksu i staniku od stroju kąpielowego opierała się o latarnię,
oglądając swoje paznokcie. Nie wyglądała, jakby szukała klienta, ale raczej
jakby na kogoś czekała.
Dziewczyna Marcina dziwką!?
Niemożliwe… pomyślałem,
zatrzymując się w bezpiecznej odległości i obserwując ją uważnie. Wydawało mi
się to tak nieprawdopodobne, żeby taki spokojny chłopak z dobrego domu
prowadzał się z taką panną. Ona też stwarzała pozory aniołka w skórze modelki. Jednak
moje wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy wsiadła do czarnego Audi, które
prowadził jakiś stary dziadek.
Przez
dłuższą chwilę po tym, jak samochód odjechał z piskiem opon, nie mogłem się
pozbierać. Mój światopogląd runął!
Zawsze
wydawało mi się, że takimi rzeczami zajmują się tylko biedne dziewczyny z
patologicznych rodzin… Gówniary, które nie mają na nic kasy, a nie chcą połamać
paznokci przy prawdziwej pracy. Ona na pewno miała pieniądze na wszystko, czego
zapragnęła.
Musiałem
powiedzieć o tym Marcinowi. Spodziewałem się, że chłopak o tym nie wie, skoro
wciąż tak dobrze się dogadywali. Chciałem wyświadczyć mojemu najlepszemu
klientowi przysługę, tylko tyle.
Kiedy
następnego dnia spotkaliśmy się w centrum handlowym, żeby dokonać kolejnej
transakcji, nogi miałem jak z waty. Z jednej strony chciałem go uświadomić, a z
drugiej czułem, że wyjdzie z tego coś niedobrego.
–
Siema – rzucił na powitanie, gdy podszedłem do ławki, na której siedział.
Wyglądał
fatalnie – był blady, oczy miał podkrążone, białka zaczerwienione. Trochę
podsiniałe usta wygięły się w grymasie, który pewnie w założeniu miał być
uśmiechem. Odruchowo spojrzałem na jego ręce – to po nich zawsze poznawałem,
czy klient jest na głodzie. Jeśli był – podwyższałem stawkę, bo wiedziałem, że
i tak kupi. Ale Marcinowi dłonie wcale nie drżały. W jednej trzymał nowiutkiego
smartfona, w drugiej puszkę coli.
Zacząłem
zastanawiać się, czy czasem nie przez morfinę wygląda tak okropnie. Nie miałem
pojęcia, jakie skutki uboczne może wywoływać, jakie są objawy przedawkowania.
Mimo
tego przekazałem mu reklamówkę z fiolkami i strzykawkami, a on podał mi
pieniądze. W takim miejscu jak centrum handlowe nikt nie podejrzewał, że
sprzedaję mu właśnie narkotyki.
–
Dzięki – rzucił, chowając siatkę do plecaka Pumy. – Spoko koleś z ciebie.
– No
właśnie… – zacząłem nieśmiało. – Słuchaj, może to co powiem wyda ci się dziwne
i chamskie, ale… Twoja dziewczyna to pospolita dziwka.
Wstrzymałem
oddech, czekając na jego reakcję. Wydawał się nie tyle zły, co cholernie
zaskoczony. Przez dłuższą chwilę chyba usiłował przetrawić to, co powiedziałem,
a po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem.
–
Diana jest według ciebie dziwką? –
spytał słabym głosem.
–
Chodzisz… z Dianą!?
Teraz
to ja byłem w totalnym szoku. To było jakieś wielkie nieporozumienie… Cholerna
ściema! Przecież on wcale nie trzymał się z Dianą! Raz ją obronił i już niby
byli parą!? Przecież to z tą blondyną włóczył się po kiblach w czasie lekcji!
A
może to on był tym złym? Najwyraźniej…
Zdradzał biedną niewinną dziewczynę z jakąś dziwką… Aż bałem się pomyśleć, jak
poczuje się Diana, kiedy się o tym dowie…
mmm no no no :D
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa kiedy wyjdzie prawda o dianie :)
Teraz już rozumiem dlaczego Tomek zajął się sprzedażą narkotyków. Mimo wszystko uważam, że nie powinien się tym zajmować, a skupić na jakimś pożytecznym zajęciu. Zastanawia mnie co teraz się stanie, jak zachowa się Marcin oraz co zrobi Diana, gdy wszyscy usłyszą, że się sprzedaje. Tomek mógł powiedzieć Marcinowi jakoś delikatniej tę nowinę, teraz będzie mu ciężko wybrnąć z tej sytuacji.
OdpowiedzUsuńJestem teraz ciekawa z czyjej perspektywy pojawi się nowy rozdział i wyczekuję już go z niecierpliwością:)
Pozdrawiam
Czytałam Twojego bloga jeszcze na onecie w zielonym szablonie. Z niecierpliwością czekałam na każdy rozdział, aż w końcu bloga zawiesiłaś. Ja się z blogosfery również wycofałam i teraz zaczęłam szukać szukać i znalazłam. Nie masz pojęcia jak się cieszę! i liczę na więcej :) :) cudowne!!
OdpowiedzUsuńOj, dawno nikt tu nie zaglądał, aż mi się łezka w oku zakręciła jak przeczytałam Twój komentarz :) Ciężko byłoby mi powrócić do tego opowiadania - chyba musiałabym zacząć od nowa, bo czytelników raczej po takiej przerwie już nie ma ;)
Usuńmyślę, że nie będziesz przestawać! musze przeczytać od nowa, bo trochę nie pamiętam, ale wiem że Tomek to mój ulubiony bohater :)) prawda jest taka, że kiedyś jak było naprawdę super - powieści szły bardzo dobrze i miało się dużo czytelników a dziś to tylko lifestyle, dziewczyny które piszą o niczym. Wordaboutworld
Usuń