~Tomek
Siedziałem
w ciemnej ciasnej celi, wpatrując się w metalowe kraty. Byłem głodny,
zziębnięty a przede wszystkim zły. Jak mogłem być tak głupi i dać się złapać!
Kris tyle razy powtarzał, żebym nie handlował z Krychą. Mówił, że koleś jest
podejrzany, że mu nie ufa i mam dać sobie spokój… ale ja oczywiście musiałem
zrobić to po swojemu!
Nie
dość, że zarekwirowali mi towar wart ponad pięć stów i zatrzymali „do
wyjaśnienia”, to jeszcze mogli mnie wsadzić do paki. Nie wyobrażałem teraz
sobie spotkania z ojcem. Zawsze mówił: „możesz robić wszystko: kraść, żebrać…
ale nigdy nie bierz się za narkotyki!”. Kiedy pytał, skąd mam forsę, mówiłem,
że coś ukradłem i sprzedałem. I wszyscy byli zadowoleni: on, że nie przychodzę
po kasę do niego, a ja, że się nie czepia.
–
Mogę zadzwonić? – spytałem siedzącego pod celą policjanta.
Spojrzał
na mnie i prychnął.
–
Przecież mam prawo do jednego telefonu! – obruszyłem się, kopiąc w kratę.
–
Nie na mojej zmianie – rzucił, po czym ponownie na mnie spojrzał i uśmiechnął
się szyderczo. – To znaczy… Telefon w tej chwili nie działa.
Zrezygnowany
odwróciłem wzrok. Zastanawiałem się, ile lat dostanę za handel i posiadanie.
Trzy? Cztery? W może coś w zawieszeniu… Z drugiej strony dziwiło mnie, że
robili taki szum o kilka gramów kokainy. Kris opowiadał mi, że kiedyś załapali
go z kilkoma kilogramami i nawet nie wzięli go na posterunek. A mnie, do jasnej
cholery, musieli przyskrzynić!
–
Najchętniej bym cię, gówniarzu, wsadził do paki – warknął ktoś zza krat.
Poznałem
ten głos od razu. Należał do mieszkającego w moim bloku komendanta. Stary
grubas był całkiem sympatycznym człowiekiem, o ile nie wchodziło mu się w
drogę. No i trochę tępym, jeśli brać pod uwagę to, że cała dzielnica wiedziała,
że w naszym blokowisku jest najwięcej dilerów, a on nic z tym nie robił.
Stał
przed celą z pękiem wielkich kluczy w jednej ręce i moim plecakiem w drugiej.
Miał zamiar mnie wypuścić. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
–
Nie ciesz się tak. Nie ujdzie ci to na sucho… – rzucił klucze strażnikowi,
który natychmiast podniósł się z krzesła i z miną męczennika zaczął otwierać
moją celę. – Masz szczęście, że lubię twojego ojca…
Tak.
Ubóstwiał ojca, bo mógł z nim pić po pracy. Bo ojciec załatwiał lewy alkohol i
zawsze sprzedawał mu taniej. Bo przymykał oko, gdy stary świr zabierał jego
żonę do siebie na noc…
Wyszedłem
z celi i powlokłem się za komendantem do jego gabinetu, gdzie podał mi mój plecak
i usiadł na miękkim obrotowym krześle. Wygrzebał z oznaczonej moim nazwiskiem
teczki jakiś papier i podsunął mi go.
–
Nie mogę zostawić tej sprawy bez echa, bo już masz kartotekę. Za rozboje,
zgadza się?
Skinąłem
głową. Doskonale pamiętałem, jak dwa lata temu posłaliśmy z Krisem do szpitala
właściciela sklepu monopolowego na przedmieściach i zdemolowaliśmy mu budę, bo
nie chciał nam sprzedać piwa na krechę. Mieliśmy pecha, że kiedy przewracaliśmy
regał z chipsami do sklepu właśnie weszły gliny…
–
Masz do odpracowania trzysta godzin w liceum numer dziesięć.
–
Jestem tu na robotach publicznych, a nie w wojsku – wycedziłem, gdy woźny
wręczył mi szczoteczkę do zębów i oznajmił, że mam nią wyczyścić wszystkie
toalety i pisuary w szkole.
Starego
wrednego dziada mało obchodziło to, że nie podoba mi się taki przydział
obowiązków. Śmiejąc się złośliwie pod nosem wyszedł z łazienki, natychmiast
kierując się do swojej kanciapy. Stojący obok mnie Kris chichotał pod nosem.
–
Weź się ucisz – warknąłem, wrzucając szczoteczkę do śmietnika.
–
Wyluzuj, dzieciak…
Zamknął
drzwi łazienki i oparł się o nie, blokując tym samym komukolwiek wejście do
środka. Wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych LMów, a gdy posłałem mu karcące
spojrzenie, prychnął. Bądź co bądź byliśmy w szkole i gdyby nie był moim
kumplem, pewnie zwróciłbym mu uwagę…
Kris
był ode mnie starszy o dwa lata. Bardziej doświadczony w naszym fachu i życiowo.
Mieszkaliśmy na jednym blokowisku i od kiedy pamiętam trzymaliśmy się razem. Miałem
wielkie szczęście, że przygarnął mnie pod swoje skrzydła i wkręcił w biznes.
Kris nikomu nie pomagał, więc czułem się wybrańcem. Byłem jego „dzieciakiem”.
Często powtarzał, że pokłada we mnie wielkie nadzieje...
Usiadłem
na parapecie i westchnąłem ciężko. Wcale nie chciałem spędzać sześciu godzin
dziennie przez pięćdziesiąt dni roboczych w liceum dla bogatych kujonów.
Oczywiście, miałem wybór. Zamiast tego mogłem posiedzieć 3 lata w więzieniu
wśród niewyżytych gwałcicieli, zabójców i pedofilów.
– Ty
sobie nie wyobrażasz, jakie masz szczęście, że tu trafiłeś, kretynie – rzucił
Kris, wypuszczając z ust papierosowy dym.
Posłałem
mu litościwe spojrzenie, a ten zaśmiał się.
–
Jesteś tu jedynym dilerem, dzieciaku. Te bogate gnojki tylko czekają, aż
znajdzie się ktoś, kto sprzeda im dragi – wyjaśnił, podchodząc do mnie.
Objął
mnie ramieniem i spojrzał w przestrzeń przed sobą. Machnął ręką, zupełnie jakby
chciał mi coś pokazać.
– To
otwiera przed tobą wielkie możliwości…
Jakby
się głębiej nad tym zastanowić, to miał absolutną rację. Dzieciaki z dobrych
domów, których jedynym problemem było to, że rodzice mają ich gdzieś i wolą
pracę… Tacy licealiści lubią dobrą zabawę. A dobra impreza w wypasionym domu
jest jeszcze lepsza, kiedy jest na niej heroina i kokaina. Wtedy czują się
jeszcze ważniejsi…
Drzwi
łazienki otworzyły się i Kris natychmiast zabrał rękę z mojego ramienia. Niska
szatynka w sportowej szarej bluzie spojrzała na nas ze zdziwieniem.
Zmierzyłem
ją wzrokiem, uśmiechając się delikatnie. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna w takim
stroju nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Średniej długości brązowe włosy
opadały na ramiona, delikatnie okalając jej słodką twarz. Miała brązowe oczy i
pełne jasne usta… Natychmiast zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby w
bardziej kobiecych ubraniach. Zapewne jeszcze piękniej…
– Tu
nie wolno palić – rzuciła cicho, posyłając Krisowi ponaglające spojrzenie.
Ku
mojemu zdziwieniu, chłopak natychmiast wyrzucił papierosa za okno i uśmiechnął
się do niej miło.
– I
to jest damska toaleta…
Już
otworzyłem usta, żeby wyjaśnić jej, dlaczego tam siedzimy, kiedy Kris stanął
przede mną i zaczął uprzejmie przepraszać za wtargnięcie do łazienki. Rzucił
coś o tym, że pracujemy w tej szkole, że już wychodzimy, ale nawet go nie
słuchałem. Zasłonił mi widok na dziewczynę, zupełnie jakby chciał, żeby nie
zwracała na mnie uwagi. Skłamał, że on też pracuje w tej szkole, co jeszcze
bardziej działało mi na nerwy.
Po
chwili pociągnął mnie za ramię i wyprowadził z łazienki, uśmiechając się do
niej szarmancko.
– Co
to było do cholery! – warknąłem, kiedy zamknął za mną drzwi.
– Ta
laska jest niezła…
Byłem
wściekły. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli jakaś dziewczyna podoba się i
mnie, i Krisowi, to w ostatecznym rozrachunku z nim przegram. On był wysoki,
przystojny i trzeba przyznać, że kiedy trzeba miał klasę. A ja? Średniego
wzrostu dzieciak bez szkoły, bez przyszłości… Nic dziwnego, że dziewczyny
zawsze wybierały jego. Żadna nie chciałaby dilera z kartoteką, a już zwłaszcza
nie taka z dobrego domu.
Dziewczyna
wyszła z łazienki. Chciała wyminąć Krisa, który niby przypadkiem zagrodził jej
drogę.
–
Jestem Kris… – wyciągnął w jej stronę rękę, którą ta niepewnie uścisnęła.
–
Diana – odpowiedziała cicho.
–
Mam nadzieję, że skoro już będę spędzał tu sporo czasu, to jeszcze się
zobaczymy.
Znów
wyszczerzył zęby w słodkim uśmiechu, a ta Diana spuściła wzrok i zarumieniła
się.
Tylko
ja wiedziałem, co kryje się za fałszywym uśmieszkiem Krisa…