~Marcin
–
Wykryliśmy chorobę na tyle szybko, że możemy zacząć leczenie bez pobytu w
szpitalu – powiedział siedzący za eleganckim biurkiem lekarz.
Marta
Król zadbała o to, żeby jej siostrzeniec trafił do najlepszego specjalisty w
mieście. Mimo tego, że wejście do każdego kolejnego pomieszczenia w klinice
sporo ją kosztowało, nie zniechęcała się. Liczyła na to, że dowie się, co jest
przyczyną osłabienia nastolatka. Już od tygodni obserwowała u niego krwawienie
z nosa, wymioty, siniaki i spadek masy ciała. Nie spodziewała się jednak, że
chłopak ma raka.
Marcin
rozglądał się po gabinecie z niecierpliwością. Oglądał wiszące na ścianach
dyplomy, plakaty informacyjne i zdjęcia rzekomo wyleczonych pacjentów, którzy w
geście wdzięczności obdarowali ramkami ukochanego lekarza. Był wdzięczny ciotce
za pomoc i troskę, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jej starania i tak pójdą
na marne. Nie miał ochoty słuchać bredni o procencie przeżywalności i
skuteczności terapii ani o innych bzdurach, bo doskonale wiedział, jak to
wszystko się skończy.
–
Wydaje mi się, że kilka sesji chemioterapii i…
–
Pan żartuje, prawda? – rzucił, po raz pierwszy spoglądając na lekarza.
Był
to podstarzały gruby mężczyzna o świdrującym spojrzeniu i wybielanych zębach. Biały
pognieciony fartuch opinał się na okrągłym brzuchu, a zza podciągniętego pod
szyję kraciastego krawatu wylewała się fałda tłuszczu. Dotychczas był pewny
siebie i uśmiechnięty, ale słowa nastolatka zbiły go z tropu.
–
Marcin… – zaczęła ciotka karcąco.
–
Nie będę chodził na chemię! – posłał siedzącej obok kobiecie wściekłe
spojrzenie. – Nie pamiętasz jak cierpiała mama!? A i tak zmarła!
W gabinecie
zapadła niezręczna cisza. Chłopak podniósł się gwałtownie z krzesła i wyszedł
na korytarz. Natychmiast skierował się w stronę wyjścia z kliniki, ignorując
biegnącą za nim ciotkę.
Nie
chciał nawet słyszeć o takim leczeniu. Nie po tym, jak obserwował cierpiącą i
umierającą na raka płuc matkę. Widział, jak wymiotuje po każdej sesji, jak
płacze i zwija się z bólu. Wciąż miał przed oczami jej wypadające włosy,
sztuczny uśmiech, gdy zapewniała go, że wyzdrowieje. Do teraz zastanawiał się,
czy zabił ją rak, czy może wyczerpanie po leczeniu.
Usiadł
na schodach przed kliniką i ukrył twarz w dłoniach. Leczony czy nie, i tak był
skazany na śmierć.
–
Gdzie dziś byłeś?
Marcin
podał małemu Danielowi foremkę i westchnął. Nie mógł powiedzieć niespełna
pięcioletniemu bratu, że jest poważnie chory. Malec nie miał nikogo bliskiego
poza nim.
Chłopiec
od ponad roku przebywał w domu dziecka. Po śmierci Natalii Maj ojciec
postanowił ponownie założyć rodzinę. Nowa pani Maj była bardzo młodą osobą o
skłonnościach do ciągłego wszczynania awantur. Zaraz po wprowadzeniu się do
domu chciała zaprowadzić w nim swoje rządy. Wciąż narzekała na dzieci, których
obecność bardzo jej przeszkadzała. Marcin uznał, że lepiej będzie, jeśli
wyprowadzi się do ciotki nie dlatego, że chciał iść na rękę macosze, ale
dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie mógł jej znieść. Ciągłe kłótnie,
obrażanie jego zmarłej matki i Daniela tak działały mu na nerwy, że nie mógł
postąpić inaczej. Nie przypuszczał, że ojciec ulegnie swojej nowej żonie i
„pozbędzie się” Daniela, oddając go do domu dziecka…
Ciotka
od pół roku bezskutecznie próbowała wywalczyć prawo do opieki nad malcem, a
nawet go adoptować. Ze względu na to, że była panną pod pięćdziesiątkę, żaden
urzędnik nie był jej przychylny.
–
Musiałem załatwić coś na mieście – powiedział, obserwując jak mały blondynek
robi babkę z piasku. – Jadłeś już obiad?
Chłopczyk
uśmiechnął się i pokiwał głową.
–
Zabierzesz mnie na weekend do domu?
– No
pewnie! Będziemy całe dwa dni razem! – odpowiedział Marcin, natychmiast
uśmiechając się szczerze. – A już niedługo zabiorę cię stąd na zawsze…
Daniel
uśmiechnął się szerzej, ukazując rządek równych mleczaków. Bardzo chciał
wreszcie zamieszkać z bratem, który robił wszystko, żeby wyciągnąć go z domu
dziecka. Urzędnicy postawili prosty warunek: najpierw musiał skończyć szkołę…
Pierwszy
dzień w szkole nie różnił się dla niego niczym od pozostałych. Jak zawsze
siedział sam na parapecie i obserwował rozmawiających o wakacjach uczniów. Oni
nie wiedzieli o nim nic, on o nich prawie wszystko, choć z większością nie
zamienił nawet zdania. Stojący pod ścianą Konstanty był wyobcowanym fanem
mangi, dziewczyny interesowały się tylko modą, a ulubionym zajęciem chłopaków
było przechwalanie się nowymi gadżetami i miłosnymi podbojami. Żadne z nich nie
znało prawdziwego, ciężkiego życia…
Mimo
tego, że nie udzielał się towarzysko, był na bieżąco z najnowszymi plotkami.
Wiedział, że wszyscy mają go za narkomana, a tak naprawdę to większość z nich
ćpała. Nie przeszkadzało mu to, jaką ma opinię w klasie, wręcz przeciwnie.
Dzięki temu, że nie trzymał się z nimi, nie był tematem plotek. W końcu ile
mogli rozmawiać o tym, że samotnik z ostatniej ławki najprawdopodobniej zażywa
narkotyki…
Ciocia
bardzo ubolewała nad tym, że nie miał przyjaciół. Choć wciąż powtarzał jej, że
woli mieć wolny czas dla Daniela, namawiała go by wychodził na imprezy lub po
prostu zaczął udzielać się w towarzystwie. Kilka razy rozważał taką możliwość,
ale teraz, gdy okazało się, że ma białaczkę, nie widział sensu w zawieraniu
jakichkolwiek przyjaźni. Pogodził się z nadchodzącą śmiercią, a więcej bliskich
osób oznaczało więcej wątpliwości o powodów do rozpaczania.
Stojący
obok Damian i Wojtek właśnie rozmawiali o Dianie. Zwykle otoczona wianuszkiem
chłopców i koleżanek dziewczyna teraz stała samotnie pod salą. Wyglądała na
zamyśloną, trochę przybitą. Co dziwniejsze, nie była ubrana kobieco i modnie
jak zawsze. Miała na sobie luźne ciuchy, który przywodziły Marcinowi na myśl
dziewczęta z domu dziecka Daniela: zawsze pakujące się w kłopoty chłopczyce.
–
Pewnie rzucił ją facet… – prychnął Damian, a Wojtek zaśmiał się szyderczo. –
Zaraz znajdzie nowego… Takie laski zawsze kogoś mają.
Pewnie mają rację…, pomyślał i westchnął.
Był
jeszcze bardziej zaskoczony, gdy dziewczyny z klasy zajęły miejsce Diany. Natalia
wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, gdy jej przyjaciółka była zmuszona do
szukania wolnego miejsca gdzieś indziej. Dla Marcina było oczywiste, że jest
skazana na jego towarzystwo: jedyne wolne miejsce w sali, prócz tego w jego
ławce, było obok Konstantego, który nigdy nie pozwoliłby komukolwiek na nim
usiąść.
Zignorował
kierującą się w jego stronę Dianę, wpatrując się w blat ławki. Nie tylko
dlatego, że nie chciał utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego, co zmusiłoby go do
rozmowy z nią, ale też dlatego, że zrobiło mu się słabo.
Spuścił
głowę, opierając ją na rękach i z trudem przełknął ślinę. Nie pierwszy raz
zupełnie niespodziewanie zbierało mu się na wymioty i kręciło w głowie. Nigdy
jeszcze nie stało się to w szkole. Zawsze w takiej sytuacji kładł się na
chwilę, zamykając oczy i usiłując myśleć o czymś przyjemnym. W klasie pełnej
uczniów nie miał takiej możliwości. Miał wybór: albo zemdleć w sali albo
natychmiast wyjść na korytarz.
Podniósł
się z krzesła i szybko opuścił pomieszczenie. Resztkami sił dostał się do
łazienki, choć nawet nie zwrócił uwagi na to, czy wszedł do damskiej czy
męskiej. Natychmiast oparł się o umywalkę i odkręcił wodę w kranie. Przed oczami robiło
mu się coraz ciemniej, nogi stawały się coraz bardziej
bezwładne. W końcu poczuł, jak osuwa się na ziemię…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przy okazji drugiego rozdziału chciałabym Wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze pod poprzednimi notkami :* Jesteście cudowni! :)
Przepraszam też, jeżeli nie zajrzałam (skomentowałam/przeczytałam -jak kto woli ;) ) na czyjegoś bloga. Jestem w trakcie nadrabiania zaległości ;) Bardzo byłabym wdzięczna, gdybyście przypomnieli mi o takich blogach - na GG (13177300) lub zwyczajnie w SPAMie ;)
Chciałam też zaprosić Was na mojego drugiego bloga - http://after---dark.blogspot.com. Znajduje się na nim opowiadanie fantasy, którego trzecią już część właśnie zaczynam publikować, ale może ktoś da radę połapać się w całości lub zechce poczytać te archiwalne odcinki ;)
Postanowiłam też na początku każdej notki zaznaczać, czyją historię będzie opowiadać - myślę, że w ten sposób łatwiej będzie się Wam czytało ;)
Pozdrawiam Was wszystkich i baardzo dziękuję za obecność na blogu :)
Postanowiłam też na początku każdej notki zaznaczać, czyją historię będzie opowiadać - myślę, że w ten sposób łatwiej będzie się Wam czytało ;)
Pozdrawiam Was wszystkich i baardzo dziękuję za obecność na blogu :)
Historia Marcina wzruszyła mnie jeszcze bardziej niż historia Diany. To takie przykre i niesprawiedliwe, jak młodzi ludzie dostają wyrok w postaci raka... W dodatku matka Marcina zmarła na to, a leczenie jej nie pomogło, więc wcale mu się nie dziwię, że rezygnuje z chemii, która nieraz ratuje życie, jeżeli wierzy się w to, iż pokona się chorobę. Cóż, czekam na następny rozdział, który na pewno będzie rewelacyjny ;D (cierpiac-w-samotnosci.blogspot.pl)
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział godny nagrody...
OdpowiedzUsuńŻycie Marcina jest trudne, poniekąd dlatego, że jego matka też miała raka i umarła. Nie chce by on również umierał - końcówka mnie zszokowała. Boje się co się z nim stanie. Chce, by źle się to nie skończyło. Czekam na NN z nadzieją, że wstawisz szybciutko ;)
Is.
O matko, nawet nie wiesz jak mnie wzruszyła ta historia. Nie dość,że jest chory, to jego matka umarła też na białaczkę, a brat jest w Domu Dziecka. Nie mówiąc już o fatalnym ojcu. Biedny chłopak. Udało ci się przedstawić tragizm tej historii. Doskonale wszystko opisałaś tak, że mogłam domyślić się co on czuje. Udał ci się ten rozdział. A ja jestem coraz bardziej ciekawa co się dalej wydarzy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
I to jest właśnie zrozumienie rówieśników. Na końcu poprzedniego rozdziału Karol (tak? Karol to był?o.O) powiedział na Marcina "głupi ćpun", ocenił po pozorach, a nie zastanowił się, co mogło spowodować, że tak dziwnie się zachowywał -.- Podoba mi się, to jak piszesz - druga osoba z prologu w drugim rozdziale. Czyli łatwo się domyślić, że następny będzie ten, co go skuli :D Już się nie mogę doczekać (choć zapewne przeczytam na weekendzie rozdział, jeśli dodasz w tygodniu;/) :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ten rozdział. Historia Marcina jest naprawdę poruszająca i już nie mogę się doczekać o czym będzie mowa w następnym. Chłopak musi dbać o młodszego brata, a przecież sam jest ciężko chory i nie jest mu łatwo. Jeszcze to omdlenie w szkole... podejrzewam, że przysporzy mu to wiele niechcianej popularności. Tak myślę, że dla niego nie skończy się to wszystko szczęśliwie... a może nas zaskoczysz?:)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Twoja historia ma w sobie wiele ciekawych wątków i aż się chce prosić o jeszcze.
Pozdrawiam
Podoba mi się ta historia. Bardzo mnie wciągnęła i zaciekawiła. Choroba Marcina wprowadziła coś świeżego go tej masy opowiadań o nadludzkich stworzeniach. To takie przyziemne. Piękne. Będę czytać każdy kolejny rozdział. Już się nie mogę doczekać.
OdpowiedzUsuńToje opowiadanie pokazuje też, że mamy tzn. przypinaną "łatkę", której trudno się pozbyć. Czekam na dalszy ciąg.
Pozdrawiam. :)
Podoba mi się to przedstawienie sytuacji ze strony Diany, a potem Marcina. Pozwolisz, że skomentuję tutaj obydwa rozdziały, które tak szybko i miło mi się przeczytało, że troche się zdziwiłam, gdy zobaczyłam, że nie ma następnego ;P (tak bywa, gdy się nadrabia zaległości :) )
OdpowiedzUsuńZdziwiło mnie, gdy okazało się, że Diana nie powiedziała rodzicom o tym, że została zgwałcona - cały czas byłam przekonana, że oni wiedzą! Poza tym świetnie pokazałaś to, jacy ludzie potrafią być powierzchowni i płytcy na przykładzie jej przyjaciółek. Niefajna sytuacja.
Choroba Marcina nie jest wesoła, no i wcale się nie dziwie, że po tym jak widział cierpienie jego matki, sam teraz nie chce chemioterapii... Mimo wszystko powiem ci, że już go polubiłam. No i bezsensowne jest to, że nazywają go narkomanem oO. To takie... takie dziwne. No bo niby czemu? Poza tym jego ojciec jest draniem - Daniel to jego syn, powinien być u niego na pierwszym miejscu, a nie jakaś dziunia, która się uważa za niewiadomo kogo ;o
Ogólnie, podoba mi się twój styl pisania, jak i sam pomysł :) Czekam na kolejny rozdział ;)
http://xrebelle-fleur.blogspot.com / http://neverending-truth.blogspot.com