sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 11

~Tomek

Było mi go żal. Tak cholernie żal, że nie potrafiłem tego opisać… Dzieciak-lekoman z dobrego domu, któremu najwyraźniej zwykłe narkotyki już nie wystarczały. Nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłem się załatwić mu morfinę… Może dlatego, że dużo płacił? Wiem, że nie powinienem tego robić – mogłem odmówić albo chociaż sprzedać mu jakiś trefny towar. Mogłem, ale tego nie zrobiłem.
Koleś miał w oczach coś dziwnego… Nie objawy głodu narkotykowego czy niedosytu. Widziałem tam ból i obłęd, zupełnie jakby strasznie cierpiał. Jakby potrzebował tego leku nie do ćpania, ale żeby pozbyć się bólu.
– Jesteś idiotą – oświadczył bez emocji Kris, siadając na ławce pod blokiem.
Westchnąłem. Wiedziałem, że ma rację.
– Umawialiśmy się, że nie robimy ryzykownych interesów! – warknął po chwili.
Miałem gdzieś, to co mówił. Dla mnie cały ten handel był jednym ryzykownym interesem… Dlaczego więc nie miałem sprzedawać dragów akurat TEMU gościowi? Bo Kris dostał od niego bęcki, to miałem stracić klienta? W życiu…
W ciągu tego miesiąca zarobiłem naprawdę niewiele – od kiedy pół dnia przesiadywałem wśród tych bogatych gnojków, a całe osiedle dowiedziało się, że „wpadłem”, prawie w ogóle nie miałem klientów. Kris w czasie swego pobytu w szkole zwerbował wszystkie ćpające dzieciaki jako swoich klientów… Mi ostał się jeden jedyny Marcin. Był moim wybawieniem: tylko dzięki niemu jeszcze zarabiałem, a co za tym idzie – miałem kasę na ciuchy.
Gdybym tylko miał forsę, nie musiałbym być dilerem i się narażać. Zawsze chciałem mieć bogatych rodziców, fajną wakacyjną pracę jak te dzieciaki… A zamiast tego tynk z sufitu w pokoju sypał mi się na głowę i rodzice oczekiwali ode mnie, że będę chodził w podartych spodniach przez kilka lat, żeby tylko mieli kasę na chlanie. Bułki na śniadanie? Marzenie… W naszym domu panowała zasada jak sobie coś załatwisz, to zjesz…

Pamiętam jakby to było wczoraj… Miałem siedem lat i właśnie zaczynałem naukę w podstawówce. Wszystkie dzieci przyszły na rozpoczęcie roku w śnieżnobiałych koszulach, spodniach od garnituru, niektóre dziewczynki w przepięknych sukienkach. Stałem jak wryty, obserwując te śliczne eleganckie dzieci. Było mi strasznie głupio, bo nie miałem takich czystych i drogich ubrań. Jako jedyny byłem ubrany w czarne dresowe spodnie i poszarzałą koszulkę polo.
Następnego dnia podczas śniadania doznałem kolejnego rozczarowania… Usiedliśmy wszyscy razem przy wielkim stole na stołówce i każdy wyjął swoją śniadaniówkę. Dosłownie każdy – oprócz mnie… W czasie gdy dzieciaki z klasy wyciągały ze swoich kolorowych pudełek kanapki z szynką, bułki z Nutellą, batony i owoce, ja męczyłem się z reklamówką z Biedronki, w którą mama zawinęła jedną, niezbyt świeżą parówkę. Kiedy sytuacja powtarzała się przez kolejne parę dni, dzieci zaczęły się ze mnie śmiać. Wtedy przysiągłem sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, nie będę zależny od rodziców.
Nie chciałem być pośmiewiskiem innych. Nie chciałem, żeby się ze mnie śmiali, obgadywali po kątach, mieli pożywkę z mojej biedy. Dlatego bardzo szybko zacząłem przychodzić do szkoły z bułką z Nutellą, jak inni. Nie dlatego, że mama zrobiła. Dlatego, że sam sobie załatwiłem.
Właśnie w taki sposób, już jako siedmiolatek, uzależniłem się od nielegalnych występków i interesów. Zaczęło się od niewinnej kradzieży ze spożywczaka…

Dziwne dla mnie było to, że kiedy mój młodszy brat poszedł do szkoły, codziennie dostawał obfite śniadanie z deserem i sokiem w kartoniku. Zawsze chodził w czystych ciuchach, miał nowe, sprawne zabawki, nigdy nie zaznał biedy w naszym domu. W jego pokoju zawsze było czysto, schludnie, okno było szczelne. To ja nosiłem stare szmaty, ja nie miałem co jeść, ja spałem na rozklekotanym łóżku w pokoju z grzybem na ścianie.
Handel narkotykami był dla mnie życiową szansą.
Bez większego wysiłku zarabiałem wielkie pieniądze. Musiałem tylko znaleźć klientów, w czym na początku pomagał mi Kris. Ot, cała filozofia…
– Zobaczysz, ten gówniarz cię podkabluje! – rzucił Kris, wyciągając z kieszeni szlugi.
Nie chciało mi się w to wierzyć. Marcin potrzebował morfiny. Nie podkablowałby swojego dostawcy.
Chyba, że to była tylko taka gra… Że wcale nie musiał jej brać – po prostu chciał mnie sprawdzić, a potem wykończyć, donosząc na mnie na policję!
Byłem rozbity. Bałem się trafić do kicia. Kris mógł go przejrzeć, tak, jak przejrzał Krychę. Jednak równie dobrze mógł mi zwyczajnie zazdrościć… żaden klient nie płacił mu tyle, co Marcin mnie. Może po prostu z zawiści chciał mnie pozbawić najlepszego i zarazem jedynego klienta.
Nie… Nie mógłby tego zrobić. Przecież to on mnie w to wszystko wkręcił, pomagał mi, kiedy inni mieli moje problemy gdzieś. Z pewnością nie chciał mi zaszkodzić.
Postanowiłem przemyśleć to wszystko na osobności. Wstałem z ławki i pożegnawszy się z kumplem oddaliłem w stronę ulicy.
Na dworze coraz bardziej się ściemniało. Powoli na mieście zaczęły się pokazywać szemrane typy, dzieciaki z patologicznych rodzin i prostytutki. Przechodziłem obok nich obojętnie, trzymając ręce w kieszeniach i rozmyślając nad całą tą sytuacją. W końcu doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nie mogę zrobić niczego konkretnego – albo zaufać jednemu, albo drugiemu i po prostu ryzykować.
W pewnym momencie zauważyłem w oddali znajomą postać. Wszystkie dziewczyny stojące na chodniku były tu stałymi bywalczyniami, ale tę widziałem po raz pierwszy i od razu poznałem z daleka. Blond koleżanka Marcina w krótkiej spódniczce z lateksu i staniku od stroju kąpielowego opierała się o latarnię, oglądając swoje paznokcie. Nie wyglądała, jakby szukała klienta, ale raczej jakby na kogoś czekała.
Dziewczyna Marcina dziwką!? Niemożliwe… pomyślałem, zatrzymując się w bezpiecznej odległości i obserwując ją uważnie. Wydawało mi się to tak nieprawdopodobne, żeby taki spokojny chłopak z dobrego domu prowadzał się z taką panną. Ona też stwarzała pozory aniołka w skórze modelki. Jednak moje wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy wsiadła do czarnego Audi, które prowadził jakiś stary dziadek.
Przez dłuższą chwilę po tym, jak samochód odjechał z piskiem opon, nie mogłem się pozbierać. Mój światopogląd runął!
Zawsze wydawało mi się, że takimi rzeczami zajmują się tylko biedne dziewczyny z patologicznych rodzin… Gówniary, które nie mają na nic kasy, a nie chcą połamać paznokci przy prawdziwej pracy. Ona na pewno miała pieniądze na wszystko, czego zapragnęła.

Musiałem powiedzieć o tym Marcinowi. Spodziewałem się, że chłopak o tym nie wie, skoro wciąż tak dobrze się dogadywali. Chciałem wyświadczyć mojemu najlepszemu klientowi przysługę, tylko tyle.
Kiedy następnego dnia spotkaliśmy się w centrum handlowym, żeby dokonać kolejnej transakcji, nogi miałem jak z waty. Z jednej strony chciałem go uświadomić, a z drugiej czułem, że wyjdzie z tego coś niedobrego.
– Siema – rzucił na powitanie, gdy podszedłem do ławki, na której siedział.
Wyglądał fatalnie – był blady, oczy miał podkrążone, białka zaczerwienione. Trochę podsiniałe usta wygięły się w grymasie, który pewnie w założeniu miał być uśmiechem. Odruchowo spojrzałem na jego ręce – to po nich zawsze poznawałem, czy klient jest na głodzie. Jeśli był – podwyższałem stawkę, bo wiedziałem, że i tak kupi. Ale Marcinowi dłonie wcale nie drżały. W jednej trzymał nowiutkiego smartfona, w drugiej puszkę coli.
Zacząłem zastanawiać się, czy czasem nie przez morfinę wygląda tak okropnie. Nie miałem pojęcia, jakie skutki uboczne może wywoływać, jakie są objawy przedawkowania.
Mimo tego przekazałem mu reklamówkę z fiolkami i strzykawkami, a on podał mi pieniądze. W takim miejscu jak centrum handlowe nikt nie podejrzewał, że sprzedaję mu właśnie narkotyki.
– Dzięki – rzucił, chowając siatkę do plecaka Pumy. – Spoko koleś z ciebie.
– No właśnie… – zacząłem nieśmiało. – Słuchaj, może to co powiem wyda ci się dziwne i chamskie, ale… Twoja dziewczyna to pospolita dziwka.
Wstrzymałem oddech, czekając na jego reakcję. Wydawał się nie tyle zły, co cholernie zaskoczony. Przez dłuższą chwilę chyba usiłował przetrawić to, co powiedziałem, a po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Diana jest według ciebie dziwką? – spytał słabym głosem.
– Chodzisz… z Dianą!?
Teraz to ja byłem w totalnym szoku. To było jakieś wielkie nieporozumienie… Cholerna ściema! Przecież on wcale nie trzymał się z Dianą! Raz ją obronił i już niby byli parą!? Przecież to z tą blondyną włóczył się po kiblach w czasie lekcji!
A może to on był tym złym? Najwyraźniej… Zdradzał biedną niewinną dziewczynę z jakąś dziwką… Aż bałem się pomyśleć, jak poczuje się Diana, kiedy się o tym dowie…

wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 10

Zdałam całą sesję w pierwszym terminie! Jestem z siebie taka dumna... :3
Miałam ostatnio naprawdę wiele na głowie (studia, dom, prowadzenie 3 blogów na raz też nie jest łatwe...), dlatego trochę zaniedbałam Wasze blogi, ale NADRABIAM!
Przypominajcie mi o sobie ;)
~Marcin

Ulubionym zapachem, kojarzącym się Marcinowi z dzieciństwem, były perfumy jego matki. Będąc małym chłopcem uwielbiał wtulać się w nią i wdychać tę niezwykłą kompozycję zapachową: sandałowiec, jaśmin, narcyz, róża i wanilia… Dzięki niej do teraz potrafił bez problemu przywołać do siebie wspomnienia z dzieciństwa. Ilekroć czuł je w jakimkolwiek miejscu, ogarniał go niezwykły wręcz spokój.
Dokładnie jak tego dnia na lekcji wychowawczej.
Wpatrywał się w ławkę, rozmyślając o siedzącej obok Dianie i śladach po nieudanej próbie samobójczej na jej ręce, gdy nagle do jego nozdrzy doszła woń matczynych perfum. Mimowolnie zamknął oczy i westchnął, pozwalając wyobraźni przenieść się w dawne czasy...

Śliczna czarnowłosa kobieta siedziała w fotelu w kącie słonecznego salonu. Na jej dobrze zarysowanych czerwonych ustach widniał delikatny uśmiech, a głębokie niebieskie oczy błądziły po pożółkłych kartkach książki, którą trzymała ręku. Trzynastoletni Marcin siedział na puszystym dywanie. Z zapałem rysował rysikiem po białej kartce, którą chwilę temu wyciągnął z kserokopiarki ojca. Co kilka sekund przerywał kreślenie, by z zaciekawieniem i pasją spojrzeć na matkę. To ją rysował.
Monika Maj na chwilę przestała czytać i znad książki spojrzała na syna. Uśmiechnęła się szerzej i pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Cały dzień rysujesz…
Marcin podniósł głowę znad kartki i uśmiechnął się do matki najszerzej jak umiał. Kochał rysować, zwłaszcza ją. Była dla niego taka piękna, idealna… Tak bardzo ją kochał, że nie wyobrażał sobie życia bez niej. Chciał, by jego przyszła żona była taka jak mama – nie tylko pod względem wyglądu, ale głównie charakterem. Żeby była tak delikatna, uśmiechnięta, żeby miała tak dobre serce jak ona…

Ktoś szturchnął go w ramię. Przebudzony z zamyślenia podniósł głowę i rozejrzał się po sali. Uczniowie powoli wychodzili na korytarz, z którego dobiegał gwar zwiastujący przerwę.
Kasia stała za nim, czekając, aż podniesie się, by wyjść z już prawie pustej klasy. Zapach matczynych perfum rozpłynął się w powietrzu, co wywołało u niego nagły przypływ nostalgii. Z nadzieją wciągnął powietrze nosem, lecz jedynym zapachem, jaki dotarł do jego nozdrzy, był odór nieodgrzybionej klimatyzacji.
– No chodź już! – popędziła blondynka, ponownie klepiąc go w ramię.
Marcin podniósł się i wolnym krokiem skierował w stronę drzwi. Wciąż rozmyślał o perfumach mamy. Zapach, który poczuł w sali, był realny, więc któraś z dziewcząt musiała używać dokładnie takich samych perfum. Już wiedział, że to nie Kaśka, bo idąc z nią korytarzem w stronę schodów już ich nie czuł.
Tomek czekał na niego między trzecim a czwartym piętrem. Swobodnie opierał się o parapet, trzymając ręce w kieszeniach szerokich spodni z krokiem w kolanach. Marcin westchnął i bez wahania podszedł do niego, zostawiając Kaśkę samą wśród uczniów z innych klas. Wiedział, że postępuje niezbyt sympatycznie, ale musiał porozmawiać z Tomkiem. To on był jego ostatnią deską ratunku.
– Masz? – spytał, witając się z chłopakiem uściskiem dłoni.
– Forsa jest?
Marcin sięgnął do kieszeni i wydobył z niej portfel, dyskretnie wręczając chłopakowi sporą sumę pieniędzy. Doskonale wiedział, że przepłaca... Ale pilnie potrzebował morfiny.
Ból, który odczuwał ostatnimi dniami, stawał się nie do zniesienia. Nie miał jednak zamiaru informować o tym ciotki, bo ta od razu zawiozłaby go do szpitala. Chciał zachować się jak prawdziwy mężczyzna, umrzeć z godnością z dala od lekarzy i chemii, która tylko odwlekłaby o parę tygodni to, co nieuchronne.
Tomek wręczył mu siateczkę z nadrukiem firmy odzieżowej, w której było ukrytych kilka przezroczystych flakoników, strzykawek i igieł.
– Młody, uważaj – mruknął Tomek, ponownie chowając ręce do kieszeni. – To straszne świństwo...
Gdy zadzwonił dzwonek Tomek natychmiast zszedł na dół, zostawiając zamyślonego chłopaka samego na półpiętrze.
Marcin chwilę wpatrywał się w stojącą na schodach Kaśkę. Długonoga szczupła blondynka właściwie wcale nie była w jego guście, ale nie mógł powiedzieć, że nie jest atrakcyjna. Miała kształtną pupę, uwodzicielskie spojrzenie, tajemniczy uśmiech. Była wystarczająco seksowna, żeby mógł pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. Zwłaszcza, że już niedługo miał umrzeć...
– Chodź... – mruknął, podchodząc do niej i pociągając ją za rekę w stronę najbliższej toalety. – Mam ochotę się zabawić...

– Jesteś największą egoistką, jaką znam… – wycedził Marcin, opierając się o maskę swojego samochodu.
Chodząca w kółko po parkingu Diana gwałtownie zatrzymała się i posłała mu wściekłe spojrzenie.
– Nikt nie pytał cię o zdanie – odparowała, obracając się na pięcie i znów zaczynając maszerować przed siebie.
Marcin pokręcił głową z dezaprobatą. Wciąż nie potrafił zrozumieć, jak mogła chcieć odebrać sobie życie! Pochodziła z dobrego domu, bez przemocy, patologii… Miała wszystko, czego mogła zapragnąć i jeszcze wpadła na tak głupi pomysł. Podczas gdy on i wiele innych osób codziennie modlili się o życie, Diana ot tak po prostu chciała się zabić!
Sam nie wiedział, dlaczego zgodził się poczekać z nią pod szkołą za kierowcą. Już dawno mógłby być w domu, wypoczywać albo odwiedzić Daniela… Ale wolał zostać z nią.
Coś w środku podpowiadało mu, że Diana tego właśnie potrzebuje – opieki, poczucia bezpieczeństwa. Nie bez powodu poprosiła o towarzystwo właśnie jego. Być może przy nim czuła się dobrze, spokojnie, a przecież w takim wypadku nie mógł jej odmówić swojej obecności.
Mimo tego, co chciała ze sobą zrobić, Marcin lubił ją bardziej niż kiedyś. Wcześniej była królową mody, najpopularniejszą dziewczyną w szkole, która wszystkich miała za gorszych od siebie. W tym roku szkolnym stała się kimś zupełnie innym – spokojną, nieśmiałą, kruchą i wiecznie wystraszoną istotką, którą wręcz należało chronić. Delikatną kobietką, z którą chciał przebywać żeby czuć się potrzebnym.
– Pewnie, że nie… Bo tobie zawsze mówi się to, co chcesz usłyszeć – mruknął, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
Dziewczyna prychnęła, usiłując zignorować jego słowa.
– Swoją drogą, piękne blizny ci zostaną… Takie kobiece – rzucił, spoglądając na dziewczynę z rozbawieniem.
– Nic ci do tego! – warknęła, odwracając się do niego z impetem. – Zachowaj te durne uwagi dla siebie!
Jej twarz poczerwieniała ze złości, a w oczach pojawiły się łzy. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.
Marcin westchnął, zakładając ręce na piersi. Kiedyś Diana lepiej znosiła krytykę, potrafiła odeprzeć atak, a teraz? Tak po prostu zbierało jej się na płacz. Zrobiło mu się żal dziewczyny – zdecydowanie działo się z nią coś niedobrego.
Bez większego zastanowienia podszedł do Diany i delikatnie ją przytulił. Ku jego zaskoczeniu nie oponowała, lecz wtuliła się w niego i rozpłakała jak dziecko.
Nagle jeszcze bardziej chciał się nią zaopiekować, wspierać, bronić. Jej łzy i cichy szloch podziałały na jego opiekuńczą naturę jak płachta na byka. To, że oparła głowę na jego torsie, a łzy wsiąkały w jego koszulkę potraktował jak ciche przyzwolenie na zaopiekowanie się nią. Mimo tego, że niecałe trzy godziny wcześniej współżył z Kaśką w toalecie, teraz nie potrafił się powstrzymać i pochyliwszy się lekko nad Dianą, złożył krótki delikatny pocałunek na jej wilgotnych od łez ustach.

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 9

~Diana

W tańcu towarzyskim to kobieta odgrywa główną rolę. Swoim strojem, fryzurą, makijażem i kocimi ruchami przyciąga uwagę publiczności i przysłania mężczyznę. To o niej się mówi, ją się podziwia. Nie jest ozdobą partnera – to on jest tylko dodatkiem do niej, dopełnieniem całości.
Wiktor tego nie rozumiał…
Od samego początku kursu chciał błyszczeć. Wydawało mi się, że wystarczy wejść na salę, by wszyscy obecni bili brawa na stojąco. Nie był jednak na tyle przystojny, dostojny, męski, by zachwycić publiczność samą swoją obecnością, choć nie brak mu było talentu.
Był moim partnerem od samego początku. Razem robiliśmy pierwsze kroki na parkiecie, chociaż czasem odnosiłam wrażenie, że wcale nie jest nowicjuszem. Poruszał się z gracją, z wielką pasją wirował na parkiecie. Miałam wielkie szczęście, że instruktorka przydzieliła mi właśnie jego… Ale nie zawsze o tym wiedziałam.
Byłam zmuszona szybko przywyknąć do jego fochów, krzyków, scen zazdrości o popularność i pochlebstwa. W końcu przestałam zwracać uwagę na złośliwe docinki z jego strony, gdy ktoś mówił „Diano, wyglądasz przepięknie!”. Nie jedną noc przepłakałam przez niemiłe słowa, które padły pod moim adresem, ale prędko nauczyłam się z nimi żyć.
Największym problemem Wiktora było właśnie to, że w tańcu chciał być kobietą. Z występu na występ wybierał coraz to bardziej wyszukane i krzykliwe stroje, starając się przyćmić mój kobiecy blask. Chęć błyszczenia przysłaniała mu rzeczywistość. Liczyły się tylko oklaski, miłe słowa, okrzyki na jego cześć. Nie zwracał uwagi na wygraną, na zdobyte puchary, medale... Liczyło się tylko to, co powiedzą inni.
Nic dziwnego, że gdy stał się pośmiewiskiem całej tanecznej społeczności, popadł w depresję…
Dopiero teraz, siedząc na parapecie owinięta grubym kocem z pozszywaną ręką, zrozumiałam, dlaczego Wiktor popełnił samobójstwo. Bał się tego, co jeszcze mogą powiedzieć o nim ludzie, jak bardzo mogą go skrzywdzić… Bolało go to, że nikt nie akceptował jego sposobu bycia, nie rozumiał jego ambicji i tego, dlaczego cierpi. Mnie nie bolał brak zrozumienia ze strony innych, ale sam fakt cierpienia. Nie chciałam dłużej tego znosić, żyć w strachu i stłamszeniu… Dlaczego próbowałam popełnić samobójstwo.
Niestety, nie miałam tyle szczęścia co Wiktor. Wybrałam zły czas, złe miejsce, zły sposób. Ale skąd miałam wiedzieć, że akurat gdy cała rodzina pojedzie na wielkie zakupy do centrum handlowego, Bartkowi przyjdzie do głowy wynurzenie się z ogrodu i zaproszenie mnie na basen!?
Właściwie to byłam już nieprzytomna, kiedy mnie znalazł. Tak niewiele brakowało… A jednak obudziłam się. Sama, w szpitalnej sali, wśród metalowego sprzętu, przykryta kołdrą w białej wykrochmalonej poszwie. Chwilę później wpadli rozzłoszczeni rodzice i nikt nie pytał, dlaczego chciałam odebrać sobie życie. Najważniejsze było to, że dopuściłam się grzechu i narobiłam wszystkim kłopotów, to, że powinnam trafić do psychiatryka. Dla mamy priorytetem stało się to, żeby ta historia nie rozeszła się poza nasza rodzinę, a dla taty pierwszorzędną sprawą było sprowadzenie dla mnie księdza, żebym mogła się wyspowiadać…
– Di…
Oderwałam wzrok od pozszywanego przedramienia i spojrzałam na stojącego w progu Bartka. Opierał się o futrynę, z której kilka dni wcześniej na rozkaz taty wystawił drzwi, co miało być symbolem utraconego zaufania i prywatności.
– Czas do szkoły…
Beznamiętnie zwlokłam się z parapetu, odkładając koc na fotel. Wciągnęłam przez głowę szeroką dresową bluzę i schowałam ręce do kieszeni, bez słowa opuszczając pokój. Bartek westchnął i wyszedł za mną, chwytając stojącą przy futrynie torbę z moimi książkami.
Wiedziałam, że oczekuje ode mnie wdzięczności, miłego słowa za to, że mnie uratował… Ja jednak miałam mu to za złe. Nie prosiłam go o to, więc nie miałam zamiaru dziękować. Ani jemu, ani nikomu innemu... To przez nich wciąż jeszcze żyłam. Od samego przebudzenia w szpitalu do nikogo się nie odzywałam i nie chciałam tego zmieniać. Tak było mi dobrze – życie w cierpieniu było o wiele łatwiejsze do zniesienia w ciszy.
Nie zasiadłam na przednim siedzeniu pasażera jak miałam w zwyczaju. Usadowiłam się z tyłu, natychmiast zapinając pasy i podciągając kolana pod brodę. Kątem oka widziałam, jak Bartek ze złością spojrzał na piasek, który opadł z moich adidasów na siedzenie, jednak nie skomentował tego i zablokował drzwi. Zupełnie, jakby bał się, że przyjdzie mi do głowy wyskoczenie z pędzącego samochodu…
Kiedy dojechaliśmy pod szkołę i usłyszałam dźwięk centralnego zamka, natychmiast wyskoczyłam z samochodu, chwytając leżącą na siedzeniu obok torbę. Tak bardzo chciałam jak najszybciej znaleźć się z dala od Bartka i jego podejrzliwego wzroku, że nawet nie zauważyłam, że torba była otwarta i nim się obejrzałam, jej zawartość znalazła się na chodniku.
Zaczęłam zbierać książki z płyt chodnikowych, podczas gdy Bartkowi wcale nie było spieszno, by mi pomóc. Podejrzewałam, że to rodzaj zemsty za moje zachowanie i postanowiłam to zignorować.
– To chyba twoje.
Podniosłam wzrok w poszukiwaniu źródła znajomego mi głosu. Stojący obok Marcin wyciągał w moją stronę dłoń, w której trzymał różowy błyszczyk od Maybelline. Podniosłam się z ziemi i bezmyślnie chwyciłam swoją własność, nie zwracając specjalnie uwagi na to, że przy zbieraniu porozrzucanych po chodniku rzeczy podciągnęły mi się rękawy bluzy.
Marcin natychmiast to zauważył. Oddając mi mój ulubiony kosmetyk chwycił delikatnie mój nadgarstek, spojrzał na ślady po niezdarnych cięciach i szwy założone przez lekarzy w szpitalu. Później przeniósł wzrok na moją twarz, ale nie byłam w stanie odczytać jego reakcji. Pospiesznie odsunęłam rękę i poprawiłam rękaw, zakrywając rany.
– Dzięki – mruknęłam, spuszczając głowę.
Było mi głupio, że to zauważył. Nie bez powodu w dwudziestopięciostopniowy upał założyłam bluzę z długim rękawem. Nie chciałam żeby ktokolwiek dowiedział się, że nie potrafiłam nawet porządnie ze sobą skończyć…
Wyminęłam go, wrzucając zebrane z chodnika rzeczy na oślep do torby. Po chwili jednak zatrzymałam się. Przed oczami stanął mi obraz z mojego ostatniego dnia w szkole: pomocnik woźnego, Kris, i jego obleśne słowa, mające nakłonić mnie do seksu za kontenerem.
Bałam się iść dalej. Nie miałam pojęcia, co bym zrobiła gdybym znów go spotkała lub chociaż zobaczyła go z daleka. Dla niego to pewnie byłoby przezabawne… Że dziewczyna się go boi, że ma ochotę uciec, zapaść się pod ziemię.
Po zachowaniu Marcina przy kontenerze wiedziałam, że nie pozwoliłby mi zrobić krzywdy. Nie dopuściłby, żeby ta sytuacja się powtórzyła. Wtedy zachował się wobec mnie tak sympatycznie, że teraz postanowiłam poprosić go o pomoc. Właściwie, to nie miałam zbytniego wyboru – mogłam wejść do szkoły sama lub powierzyć się w jego ręce…
– Marcin… – zaczęłam, odwracając się w jego stronę. Gdy spojrzał na mnie pytająco, westchnęłam. – Mógłbyś… Mógłbyś wejść ze mną do szkoły?
– Jasne – rzucił bez wahania, podchodząc bliżej. – Ale pod jednym warunkiem…
Jęknęłam w duchu. Nienawidziłam „warunków”…
– Przysięgniesz, że nie będziesz więcej próbowała – powiedział, rzucając w stronę mojej ręki znaczące spojrzenie.
– Obiecuję…
Nie, nie będę próbowała. Następnym razem zabiorę się za to porządnie...

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 8

~Kasia

Kasia leżała na jasnej skórzanej kanapie, wtulając się w Karola, którego zdecydowanie bardziej niż dziewczyna w staniku i spódniczce interesował mecz w telewizji. Blondynce wcale to nie przeszkadzało: była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, że jej chłopak włączył telewizor. Cieszyła się, że jest choć jedna osoba, która po stosunku potrafi po prostu poleżeć, przytulić ją i być blisko. Czasem miała już serdecznie dość oschłego i przedmiotowego traktowania przez klientów, ale najzwyczajniej w świecie nie mogła na to nic poradzić.
Wciąż rozmyślała o Marcinie i jego dziwnym zachowaniu. Kolega z nowej klasy, już nawet nie licząc omdlenia w damskiej toalecie, cały czas był dla niej trochę podejrzany. Cichy, skryty, wiecznie zmęczony i blady, czasem z grymasem bólu na twarzy. Nurtowało ją jego zachowanie. Był całkiem sympatyczny, ale nie tylko dlatego się z nim trzymała – odnosiła wrażenie, że chłopak skrywa jakąś tajemnicę. Jej ciekawość kazała koniecznie dowiedzieć się, czego ona dotyczy.
„Dowiem się, o co chodzi…” myślała cały dzień.
Dodatkowo nie dawała jej spokoju sprawa Diany i tego chłopaka…
– Jak tak w ogóle można? – mruknęła, poruszając się niespokojnie.
– Co? – w głosie Karola nie było cienia zainteresowania.
Kasia westchnęła cicho, podnosząc się. Usiadła na kanapie, przerzucając nogi przez wyciągniętego wygodnie Karola i spojrzała na niego z zaintrygowaniem.
– No ta dziewczyna, co ci wczoraj opowiadałam… Ona jest dziewicą i jak mogła stracić taką okazję!?
Karol pokręcił głową i cmoknął z dezaprobatą. Chwilę obserwował swoją dziewczynę, jakby jednak miał nadzieję, że żartuje, po czym ponownie pokręcił głową.
– Po pierwsze, to skąd wiesz, że jest dziewicą…? A po drugie, jeśli już jest, to niech sobie będzie jeśli chce! Nie każda dziewczyna jest łatwa… Niektóre wolą poczekać.
Kaśka posłała mu wściekłe spojrzenie. Dlaczego tak jej bronił? Czyżby sam chciałby mieć taką dziewczynę, niewinną i nieśmiałą?
Nie rozumiała zachowania Diany, jej strachu i paniki. Nie widziała niczego złego w tym, że chłopak przystawia się do dziewczyny… Przecież to normalna kolej rzeczy, że mężczyzna, którego pociąga dana kobieta, chce się do niej zbliżyć, uprawiać seks!
– Uważasz, że jestem łatwa, bo nie jestem dziewicą!? – warknęła. – To może w ogóle zamień mnie na inną i…!!
– Kaśka, daj spokój… Koniec tematu – wycedził, wstając gwałtownie.

W centrum handlowym już od kilku tygodni można było natknąć się na plakaty zapraszające młode dziewczyny na casting do nowego serialu. Kasia wiedziała, że nie będzie łatwo – jeśli jakikolwiek casting był tak bardzo nagłaśniany, wiadomo było, że wybierze się na niego wiele dziewcząt. Z talentem lub bez, ładne czy nie, zawsze były jakąś konkurencją.
Mimo, że miała tremę, nie mogła z niego zrezygnować. Chciała wreszcie zaistnieć, pokazać się, dostać rolę i rozpocząć karierę. Dla niej była skłonna poświęcić wszystko.
Usiadła na kanapie w holu, obserwując dziewczyny, które przybyły na casting. Wysokie, szczupłe, z dużym biustem, blondynki i brunetki. Żadnej z nich niczego nie brakowało. Posyłały swoim rywalkom pełne pogardy i wyższości spojrzenia, jakby chciały je zniechęcić. Na nikogo to nie działało.
Karol zajął miejsce obok, natychmiast obejmując ją ramieniem, jakby chciał jej dodać otuchy.
– Poradzisz sobie – szepnął, lekko pocierając ramię swojej dziewczyny.
Kasia skinęła głową, nie spuszczając z oka siedzącej naprzeciwko wysokiej brunetki o delikatnych rysach twarzy. Często widywała ją na castingach. Zawsze wyglądała tak samo nieskazitelnie, profesjonalnie, pięknie. Nie trudno było też znaleźć jej kanał na youtube i zapoznać się z jej umiejętnościami aktorskimi. Była wręcz urodzoną celebrytką… Dlaczego więc do tej pory nie dostała żadnej roli? Co w takim razie rządzi tym biznesem, co jest potrzebne, by osiągnąć sukces? Jeśli nie talent i wygląd, to co jeszcze?
Drzwi sali przesłuchań otworzyły się i wszystkie dziewczęta obecne w holu zwróciły wzrok w ich stronę. Stojąca w progu młoda dziewczyna w krótkich rudych włosach spojrzała na listę, którą trzymała w dłoniach, po czym zlustrowała kandydatki do głównej roli z dziwnym uśmieszkiem.
– Katarzyna Niemczyk! – krzyknęła, wypatrując wśród dziewcząt tej właściwej.
Kasia podniosła się powoli, starając się opanować drżenie rąk. Rozmyślanie o niepowodzeniu rywalki przywołało tremę. Skoro takiej urodzonej aktorce nie udało się do tej pory znaleźć roli, to dlaczego jej miałoby się poszczęścić!?
Gdy odchodziła w stronę sali Karol ścisnął mocniej na pożegnanie jej dłoń. Odprowadzając swoją dziewczynę pod same drzwi, nie spodziewał się, co czeka ją po ich drugiej stronie.
Trzech mężczyzn siedzących w sali przesłuchań od razu wbiło wzrok w usiłującą zaimponować im swoją lekkością ruchów Kaśkę. Dziewczyna wsłuchiwała się w stukot swoich obcasów, uśmiechając się delikatnie.
– Następna – oznajmił beznamiętnie siedzący w środku mężczyzna w ciemnej marynarce.
Kasia zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Co?
– No już, już, zmykaj mała – mruknął facet, machając na nią ręką, jakby chciał odgonić przeszkadzającą mu muchę.
– Ale przecież… – głos Kasi załamał się.
Dlaczego nawet nie pozwolili jej spróbować? Dlaczego skreślali ją po pierwszym kroku? Nikt nigdy, na żadnym castingu, nie potraktował jej w ten sposób! Zawsze kazano jej powiedzieć coś o sobie, ZAWSZE pozwalano pokazać jej, co potrafi!
– Posłuchaj malutka… Nie potrzebujemy tu dziewczyn z nadwagą. Idź już – rzucił siedzący po prawej stronie mężczyzna w jasnobrązowej kamizelce.
Miał bardzo miły wyraz twarzy, bardzo przyjemny głos, jednak jego słowa ociekały jadem. Pozostali mężczyźni uśmiechnęli się złośliwie pod nosami.
Kasia otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Dziewczyna stojąca pod drzwiami podeszła do niej i pociągnęła ją delikatnie za ramię.
Chwilę później znów stała obok Karola, a następna dziewczyna wchodziła do sali. Kasia ruszyła przed siebie, unikając spojrzenia na swoje rywalki. Właśnie odniosła największą porażkę życiową… Nie mogła teraz spojrzeć na nie, nie mogła okazać bólu. Musiała udawać, że wszystko jej w porządku, by nie narazić się na jeszcze większą kpinę.
Opuszczając hol spojrzała w wiszące na ścianie wielkie lustro. Czy ważąc pięćdziesiąt trzy kilogramy przy wzroście metra siedemdziesiąt faktycznie miała nadwagę? Odbicie w wielkim zwierciadle mówiło samo za siebie – gruba blada blondynka ze łzami w oczach na pewno nie była materiałem na główną rolę w serialu…